tag:blogger.com,1999:blog-6191840635358993712024-03-21T17:11:45.982+01:00Noble Rock AvenueUnknownnoreply@blogger.comBlogger15125tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-19697260619810442342012-07-31T20:02:00.000+02:002012-07-31T22:18:42.972+02:00Lynyrd Skynyrd - Street Survivors (1977)<div style="text-align: justify;">
<span style="color: orange;"><i>Cały muzyczny świat jak długi i szeroki, niezmiernie
poruszony był tragedią, jaka spotkała Lynyrd Skynyrd, chociaż katastrofa
lotnicza kolejnego wynajętego samolotu z gwiazdami na pokładzie nie była już
takim szokiem, jak dawniej. Świeżo w pamięci przewijały się obrazki z miejsca
tragedii, w których zginęli wybitni artyści swoich czasów: Ritchie Valens, The
Big Boper, Buddy Holly czy też Otis Redding. Łzy fanów nie zdążyły jeszcze
wyschnąć po śmierci Elvisa Presleya a dwa miesiące później ponownie drążyły smutne
oblicza na wieść o tragedii na bagnach w okolichach Gillsburga w stanie Missisipi.
Rok 1977 przeszedł do smutnej historii całej ówczesnej i poniekąd współczesnej
muzyki. Dnia 20 października Ronnie Van Zant i Lynyrd Skynyrd stali się tym,
czym zawsze chcieli zostać: legendą...</i></span></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Album <span style="color: #f3f3f3;">"</span><span style="color: WindowText; text-decoration: none;"><span style="color: white;">Street
Survivors</span></span><span style="color: #f3f3f3;">"</span> miał być brzmieniowym apogeum na które zespół wciąż
czekał i którego usilnie przez lata poszukiwał. Był też jednocześnie swoistym
wyrokiem losu, bo seria koncertów, które miały go promować, zmusiły Lynyrd
Skynyrd do zintensyfikowania estradowych występów. Trzy dni po jego wydaniu
wyruszyli w ostatnią, jak się okazało, drogę. Zanim to nastąpiło, gotowy
materiał został nagrany w Criteria Studios na Florydzie i dał odpowiedź
dlaczego krótki odpoczynek po serii wyczerpujących koncertów na japońskiej
ziemi był tak bardzo zespołowi potrzebny. Po powrocie do pracy muzycy byli
ponownie w świetnej formie. Nowy materiał był równie dobry, jeśli nie lepszy od
ich wcześniejszych produkcji, bez uwzględniania rzecz jasna absolutnie
nieosiągalnego pod względem kompozycyjnym debiutu. Znalazły się na nim utwory
autorstwa dyżurnych kompozytorów zespołu: wokalisty Van Zanta oraz gitarzystów:
Allena Collinsa, Gary’ego Rossingtona oraz nowego w tym towarzystwie, również
wioślarza: Steve’a Gainesa. Efekt pracy wyżej wymienionych doprowadził do
uzyskania tego, na co czekali od dawna. Fantastycznego, swoistego brzmienia,
które wynikało z połączenia wcześniejszych wpływów, jakimi muzycy byli
poddawani. Eric Clapton, Bad Company, Free, muzyka country a nawet blues w
funkowej odmianie – to wszystko wyraźnie było słychać na omawianej płycie.
Lynyrd Skynyrd znaleźli swoje apogeum, swój szczyt, swoje muzyczne niebo.
Paradoksalnie to właśnie niebo było ostatnim miejscem, gdzie widziano ich
wszystkich razem na pokładzie samolotu. Uśmiechniętych, dumnych z siebie i u
szczytu sławy. </div>
<br />
<div class="MsoBodyText" style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: x-large;"><span style="color: yellow;"><span style="font-family: inherit;">PRZERWANY LOT</span></span></span></b>
<br />
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQZwvvzVWZol9tK_gd8wfjV9p7VGWXM5NrPCijAm5oBsyBOnVIWb94VVvNw6jaNfmS8zh5-g2JnGAY9WvcNzHYv45EeBuPRJe1CCu53YVGtm7Lsi2-Y-W0TV8bou8S2l6vrXoHI4quHPj9/s1600/lynyrd+skynyrd.jpeg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQZwvvzVWZol9tK_gd8wfjV9p7VGWXM5NrPCijAm5oBsyBOnVIWb94VVvNw6jaNfmS8zh5-g2JnGAY9WvcNzHYv45EeBuPRJe1CCu53YVGtm7Lsi2-Y-W0TV8bou8S2l6vrXoHI4quHPj9/s320/lynyrd+skynyrd.jpeg" width="250" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Wszyscy Ci, którzy jako pierwsi usłyszeli na początku października 1977 roku efekt pierwszego tłoczenia albumu, byli pod jego ogromnym wrażeniem. Mimo, ze Gaines był nowym nabytkiem grupy, pozwolono mu umieścić na płycie dwie własne kompozycje: "I Know A Little" z rubasznym i energetycznym boogie na pokładzie oraz "Ain’t No Good Life" z wyraźnym bluesowym zabarwieniem. Na wszystkich kompozycjach doskonale słychać, jak zespół powoli zaczął odchodzić od młodzieńczej instrumentalnej fantazji na rzecz dojrzałej i technicznie zaawansowanej gry. Na najlepszym utworze na płycie: "That Smell", gitarzyści podobno aż kilkunastokrotnie aż do znudzenia nagrywali swoje partie, by uzyskać absolutną i niezmąconą perfekcję. Wyborna southern rockowa kompozycja z nienagannym warsztatem wokalno-instrumentalnym jest poniekąd nieświadomym wizjonerskim obrazem zapachu śmierci, która przy okazji częstych wypadków samochodowych, miała muzykom towarzyszyć. "One More Time", "You Got That Right" czy też "I Never Dreamed" jak ulał wpisywały się w obraz albumu, który miał połączyć wiele muzycznych stylów jakimi Lynyrd Skynyrd się inspirował i urobić je do konsystencji chemicznie czystego southern rocka. Zespół swoje osiągnął i stworzył album wyjątkowy i frapujący od pierwszej do ostatniej minuty trwania. Ukazał pełnie talentu, profesjonalizmu i muzycznej kultury. Płyta dorobiła się statusu złotej i jak wspomniałem na początku – wymagała ciągłej trasy promującej. Na nieszczęście dla siebie, zaczęli od południa Stanów Zjednoczonych... </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Planowano, że zespół wypożyczy
samolot Jerry’ego Lee Lewisa, jednak w ostatniej chwili w wyniku
niedopatrzenia/zaniedbania (niepotrzebne skreślić) nie doszło do podpisania
umowy. Wynajęty w zamian za 100 tys. dolarów Convair CV-300, był w gorszym
stanie technicznym ale według inżynierów zajmujących się jego konserwacją,
zdatny do bezpiecznego i spokojnego lotu. Dodatkowo żeby przekonać do niego
zespół, maszyna paradowała z olbrzymią nazwą zespołu na dziobie. W drodze z
Lakeland na Florydzie do Greenville w Południowej Karolinie, samolot mocno
hałasował a prawy silnik kilkakrotnie stawał w płomieniach. Dwaj piloci mocno
bagatelizowali problem zapewniając, że nic się złego nie dzieje a wszystko jest
pod całkowitą kontrolą. Przed startem każdy z muzyków czuł coś niepokojącego
coś, co nie pozwalało wejść na pokład. W licznych wspomnieniach tych co
przeżyli i tych co widzieli ich przed odlotem, przewija się motyw niepokoju i
niepewności wręcz strachu przed wystartowaniem z lotniska.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Dziewięciu członków zespołu,
trzynastu techników i reporter telewizyjny Bill Sikes weszli do samolotu i w
trakcie podróży próbowali nie myśleć o widoku armii mechaników z marsowymi
minami, majstrujących coś przed startem przy każdej możliwej części ich środka
transportu. Wspomniany prawy silnik gdy przestał pracować, został całkowicie
odłączony od przewodów paliwowych a całą zawartość paliwa (około 1500 litrów w
momencie startu), postanowiono przekazać do sprawnej turbiny. Przy próbie
wykorzystania rezerw z innych zbiorników okazało się, że są one puste. Piloci
nie byli świadomi, że dostarczenie zbyt dużej ilości paliwa do jednego tylko
silnika spowoduje wzmożone spalanie mieszanki i tym samy zabraknie jej do
dalszego lotu. Gdy odkryto ten fakt, jeden z pilotów z bladym obliczem opuścił
kokpit i zakomunikował pasażerom, ze z powodu braku paliwa i braku bliskości
jakiegokolwiek lotniska, będą zmuszeni awaryjnie lądować na pobliskich bagnach.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
W ciągu kilku minut od zgłoszenia
Kontroli Powietrznej Houston kłopotów, samolot zniknął z radaru a znajdował się
zaledwie dziesięć minut od miejsca docelowego w Baton Rouge. Około siódmej
wieczorem 20 października okoliczni mieszkańcy ujrzeli nisko lecący obiekt a po
chwili usłyszeli potężny łomot miażdżonej stali. Samolot przez dziesiątki
metrów ocierał się o czubki drzew a następnie z całym impetem uderzył nosem w
ziemię. Po kilkunastu sekundach ciszy, powietrze przeszyły jęki i wołanie o
pomoc tych, którzy uszli<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>z życiem.
Pomoc, która ze względu na ciężki teren, docierała mozolnie, zastała na miejscu
obraz potężnej tragedii i widok tak traumatyczny, ze wielu ratowników po latach
wspominali te obrazy ze łzami w oczach.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Na miejscu życie stracili: Ronnie
Van Zant, Steve Gaines, jego starsza siostra, która wokalnie wspomagała zespół,
jeden z asystentów technicznych oraz dwaj piloci feralnej maszyny. Pozostali,
którzy uszli z życiem, w stanie ciężkich obrażeń trafili do lokalnych szpitali.
Zespół w zmienionym składzie reaktywował się blisko dziesięć lat później ale
fatum i nieszczęście wciąż wisiało nad muzykami a wypadki samochodowe z ich
udziałem nie pozwalały zapomnieć o ich wielkiej osobistej tragedii.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Płyta „Street Survivors” była
ostatnią w oryginalnym i niepowtarzalnym składzie (nie licząc Eda Kinga, który
został zastąpiony przez Gainesa). Pierwotnie jej okładkę tworzyły płomienie z
których wyłaniał się Lynyrd Skynyrd. Po katastrofie lotniczej wytwórnia
zastąpiła je czarnym tłem.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Ci, którzy odeszli na zawsze,
mogli wreszcie nazwać się „Freebirds”.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<b>Ocena: 9/10</b></div>Unknownnoreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-44870925994870992152012-03-15T19:22:00.004+01:002012-03-15T19:33:24.109+01:00Marillion - Holidays In Eden (1991)<div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;"><span style="color: orange;"><i>Ron Wood, jeden z czterech toczących się od niepamiętnych czasów rockowych głazów, wypowiedział onegdaj bardzo ciekawe zdania: "Jest podstawowa zasada, która obejmuje wszystkie rodzaje muzyki, zasada niepisana. Nie wiem jak brzmi. Ale ją posiadam". <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>W przypadku Marillion nie ma wątpliwości czym owa zasada była. Dla jednych jest to zespół, który w latach osiemdziesiątych odniósł chwilowy sukces a następnie na początku lat dziewięćdziesiątych odszedł do muzycznego lamusa. Dla drugich, niezależnie czy w składzie z Fishem czy Stevem Hogarthem jest formacją oryginalną i muzycznie spełnioną. Przy okazji tego tekstu, przyjrzyjmy się jak to było z tym Marillion w okresie, gdy Ci pierwsi postawili na nich nieodwracalny krzyżyk. Cofnijmy się zatem do roku 1991…</i></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;"><span style="color: orange;"><i><br />
</i></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;"></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;">O kulisach odejścia Fisha z zespołu będzie jeszcze czas dokładnie pomówić przy innej okazji ale ten fakt nie był bez znaczenia dla postrzegania Marillion w oczach fanów i branżowej prasy. Stracili kogoś więcej niż wokalistę i autora tekstów. Wszak odszedł będąc absolutna gwiazdą brytyjskiej sceny muzycznej i charyzmatycznym gwarantem przyciągania tłumów podczas występów na żywo. Jego następca Steve Hogarth choć przyjęty z nienajgorszymi uczuciami nie od razu zdobył sympatię miłośników zespołu gdyż był jego całkowitym przeciwieństwem. Obrazowo można rzec, że tam gdzie Fish był pesymistą Hogarth był optymistą. Najlepiej było to słychać na pierwszym albumie z nowym wokalistą. "Seasons End" nagrany częściowo z udziałem poprzedniego lidera był pomostem pomiędzy starym i nowym okresem w historii zespołu. Fish obracał się w płaskich, poziomych tonach – prawie recytując. Hogarth natomiast wykorzystywał tony pionowe – dźwięczne i melodyjne, pozwalające nabierać melodii całkiem nowego, niespotykanego dotąd w twórczości formacji kształtu. O dziwo jednak, wspomniana płyta mocno promowana trasą koncertową, odniosła spory sukces.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>U jego podstaw leżała dawna koncepcja zespołu, która pomimo "ingerencji" nowego głosu, pozostawała wierna swej filozofii neo progresywnego grania. Prawdziwa bomba miała jednak wybuchnąć wraz z wydaniem kolejnego wydawnictwa. Marillion zaszył się w Brighton w studium mieszkalnym Stanbridge Farm i rozpoczął prace nad nowym materiałem. Nie przypuszczał jednak, że jego ukazanie się tak bardzo wystawi zespół na seryjny obstrzał i podważy dalszy sens jego istnienia. Oto co spowodował ich:<span style="color: orange;"><i><br />
<br />
</i></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: center;"><span style="font-size: x-large;"><b><span style="color: yellow;"><span style="font-family: inherit;">POMYSŁ NA EDEN</span></span></b></span> </div><div class="MsoNormal" style="text-align: center;"><span style="font-family: "Calibri", "sans-serif"; line-height: 115%;"><span style="font-size: x-large;"><b><span style="color: yellow;"><br />
</span></b></span></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUL5tZ25YTeJQsA_XwUYjOrBGrSb9Xn0MAjdr2t7y8vmTFvYgqe5oPgAJnZMNaFaxWpMno8pZK99_TSUhxr0qX2Q9HYrKPLA7s9mSCHWqeTo3PJDMsIx30Q_WxHhhOUHI-aVW_YdxHya5J/s1600/Marillion+-+Holidays+In+Eden.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUL5tZ25YTeJQsA_XwUYjOrBGrSb9Xn0MAjdr2t7y8vmTFvYgqe5oPgAJnZMNaFaxWpMno8pZK99_TSUhxr0qX2Q9HYrKPLA7s9mSCHWqeTo3PJDMsIx30Q_WxHhhOUHI-aVW_YdxHya5J/s320/Marillion+-+Holidays+In+Eden.jpg" width="250" /></a></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;">Tym bardziej, że duch Fisha wciąż nawiedzał receptory słuchowe najwierniejszych fanów, którzy z niecierpliwością czekali na kolejną płytę. Jak wielka musiała być ich konsternacja gdy usłyszeli charytatywny krążek "Rock Against Repatriation" na którym zaprezentowano cover "Sailing" Roda Stewarta z nagranymi partiami wokalnymi…Hogartha i Fisha właśnie. Choć razem nie spotkali się bezpośrednio w studio – ba – nawet nie wiedzieli, że razem wystąpią w tym utworze, to jednak zestawienie "starego" i "nowego" Marillion wciąż podnosiło temperaturę oczekiwania na nowe wydawnictwo. Zespół przyzwyczajony do pracy w kwartecie na początku dość obcesowo tratował Steve’a, który jak wieść gminna niesie, setnie nudził się na pierwszych spotkaniach dotyczących kształtu płyty. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że zespół zaczynał praktycznie od zera gdyż de facto nie posiadał żadnej nowej kompozycji w zapasie. Materiał na "Seasons End" pochodził z niewykorzystanych pomysłów z płyt poprzednich. "Holidays In Eden" miał bazować na zupełnie nowych. Dodatkowo wytwórnia EMI nalegała na płytę szytą na miarę poprzedniczki, zatem ekipa nie chciała zbytnio akceptować pomysłów Hogartha. Ten podobno sfrustrowany takim obrotem sprawy wyjechał ze studia na bite dwa tygodnie i gdy już myślano, że rzucił wszystko w diabły, niespodziewanie powrócił i wyłożył na stół tekst i partytury do utworu "The Party", który najbardziej odbiegał od muzycznej koncepcji pozostałych utworów na nowej płycie a przy tym zachowywał pewne duchy przeszłości. To był swoisty przełom. Okazało się bowiem, że można pogodzić dwie różne szkoły pojmowania nowego Marllion i bez zbędnych kłótni i tarć, wdrażać je powoli w życie. Prace zatem szły pełną parą a w między czasie EMI skierowała do współpracy z zespołem specjalistę od promocji Chrisa Neila (wypromował między innymi Mike And The Mechanics) , który jak się później okazało, miał za zadanie dopilnować<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>by jego podopieczni nagrali płytę komercyjną, łatwo wpadającą w ucho a przy tym nie wychodzącą zbytnio poza nawias Marillion. To był jedyny w ich karierze przypadek by wytwórnia tak mocno ingerowała w ich artystyczną wizję ponieważ kolejny album "Brave" dobitnie złamał tę zasadę. Zresztą EMI zbytnio nie pomagała formacji w realizacji swoich artystycznych wizji gdyż wciąż zmieniała muzyczna wizję "Holidays In Eden". Wreszcie stanęło na czymś, czego Marillion wcześniej w klasycznym składzie nie grał.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>I ten fakt mocno ucieszył Steve’a Hogartha…</span> <br />
<span style="font-family: inherit;"></span><br />
<a name='more'></a><span style="font-family: inherit;"><br />
</span><br />
Gdy 24 czerwca 1991 roku ukazał się album, nie było najmniejszych wątpliwości czym jest i jaki jest jego cel. Pisano i mówiono wtedy: "Bezwstydnie komercyjny, obrzydliwie melodyjny, skrojony pod radiową modłę". Coś w tych słowach było na rzeczy. Marillion w znacznym stopniu porzucił neo progesywne brzmienie na rzecz kompozycji łatwiejszych w odbiorze dla słuchacza mniej obeznanego z twórczością zespołu. Popowy charakter albumu spowodował lawinę negatywnych komentarzy i zarzutów ze strony fanów, że zespół niczym Genesis, zaprzedał się komercyjnej muzyce w imię zaistnienia na większą skalę w środkach masowego przekazu. No bo jak inaczej zdefiniować credo utworów "Cover My Eyes", "This Town" tudzież "No One Can" jak nie ukierunkowanie na popowe melodie i chwytliwość? Zwłaszcza ten drugi stał się dość znanym radiowym hitem po dziś dzień często granym w eterze. Co ciekawe zespół uznawał za skandal fakt, że kompozycja nigdy nie zdobyła szturmem brytyjskiej listy przebojów. Z drugiej jednak strony, większość fanów uważała za skandal sam fakt, że taki utwór wypłynął spod palców Marillion. Zarzuty, że album w całości zaprzedał się komercyjnemu demonowi nie są do końca prawdziwe. Takie numery jak wspomniany wcześniej "The Party" a także "Waiting To Happen" a przede wszystkim cudowny "Splintering Heart" przeczą nieco temu stwierdzeniu. Owszem nie jest to klasyczne Marillion ale jego pierwiastki wciąż drzemią w tych kompozycjach. Zwłaszcza w tej ostatniej, której klimat jest wręcz nie do opisania prostymi słowami. Chwyta za serce, wypełnia duszę a wraz z nastaniem niesamowitego sola Steve’a Rothery’ego potęguje uczucie krzywdy o której opowiada by dręczyć i maltretować emocje słuchacza aż wreszcie zagrzebać je głęboko, jak najgłębiej. Jeszcze raz powtórzę – niesamowity utwór. Miał jednak pecha, że nigdy nie został odpowiednio doceniony, gdyż postrzegany był przez pryzmat niesłusznej krytyki całej płyty. Kolejną ciekawostką związaną z "Holidays In Eden" jest okładka autorstwa Sary Ball, przedstawiająca studium raju w kolorze niebieskim, będące inspiracją jaskiniowych malowideł ściennych we francuskim Lascaux. Jest to także ostatnia okładka stworzona bez użycia techniki komputerowej.</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Co prawda sam album nie sprzedawał się na tyle dobrze jak zakładała zmartwiona tym faktem wytwórnia EMI ale mimo wszystko stanowił kawał wyśmienitej muzyki. Gdy patrzę na niego z perspektywy czasu nie mam najmniejszych wątpliwości, że należy do jednego z najlepszych w nowej erze Marillion. Nie próbuje na siłę stawać w jednym szeregu z "Fugazi" lub "Misplaced Childhood". Ma własną tożsamość, której głównym architektem był Steve Hogarth. Nie mógł zastąpić Fisha, pewnie sam tego nawet nie chciał. Był tu sobą czyli wspaniałym i utalentowanym wokalistą uparcie dążącym do osiągnięcia muzycznego spełnienia i mającym świadomość w czym uczestniczy. Zresztą na wieść o negatywnych komentarzach na temat nowej płyty miał powiedzieć: "Jeśli<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Splintering Heart i The Party to piosenki pop, to zjem swój różowy telewizor". Nie zjadł i dziś ma się dobrze, grając na koncertach popowo progresywny Marillion z albumu "Holidays In Eden"…</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><b>Ocena: 8,5/10</b> </div>Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-20915843239069144152012-01-31T19:28:00.001+01:002012-01-31T19:30:12.011+01:00Black Sabbath - Black Sabbath (1970)<div style="text-align: justify;"><i style="color: orange;">Na świat przyszedł jako William Henry Pratt i po dziś dzień jest symbolem narodzin gatunku filmowego, który jak ulał wpisuje się w cytat klasyka romantyzmu: "Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga. Łam, czego rozum nie złamie". Demony, bestie i siły nieczyste od zawsze fascynowały i wywoływały dreszczyk emocji. Biznesowa machina Hollywood podchwyciła temat jako idealne źródło zysku bijące od kinomanów żądnych wrażeń. Od samego początku filmy grozy przyciągały tłumy do kin bez względu na status społeczny i stan zdrowia psychicznego, pozwalającego bez przymykania oczu patrzeć na przerażające sceny. Pierwszym człowiekiem, który został ich twarzą był wspomniany na wstępie...Boris Karloff – odtwórca roli Frankensteina z filmów lat trzydziestych ubiegłego wieku. Strach, groza, czarna magia, okultyzm. Te słowa znał już srebrny ekran. Muzyka nie do końca. Ale i to miało się wkrótce zmienić.</i></div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Co prawda na początku jazz, blues czy nawet rock and roll nazywane były muzyką szatana ale bardziej odbierane były jako radosne przejawy buntu wobec panującej rzeczywistości aniżeli ukłon w stronę sił nadprzyrodzonych. Pod koniec lat sześćdziesiątych pojawił się jednak zespół, który do muzyki wprowadził nowy wyraz: mrok. To już nie był bunt przeciwko nikomu. To była siła wyrazu depresji, smutku i fascynacji czymś nienaturalnym, wręcz czymś ponadnaturalnym. Czarna barwa nie stanowiła już wyglądu instrumentu muzycznego bądź gustownego ubioru a wyłącznie stan świadomości i wewnętrznego ducha. Ta muzyka nie miała bawić, stanowić tła dla masowych imprez tudzież być odgrywana z szeroki uśmiechem na ustach. Miała być odpowiednikiem okultystycznych obrządków odprawianych na scenie a ofiarą nie miała być najczystsza dziewica lecz dusza słuchacza. Słowa, dźwięki, scenografia, otoczka – wszystko nazywane było wprost przez samych twórców, którzy od początku istnienia swoim zachowaniem na koncertowych deskach wprawiali wszystkich w szok i osłupienie. To był swoisty:</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: center;"><span style="color: yellow; font-size: x-large;"><b>CZARNY SABAT</b></span></div><div style="text-align: center;"><br />
</div><div style="text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKH8dFARlQF6e9gPDr35TTGrDLr7bzFdir0EM0hbAx7gTost5BQsTU1o_4accIHAx6WkBfbz6_eKFLix9MLo9CW4wVmY0hfczLPp6nLqzQwIAQiDyuEeNr2r694OfH38m6wCgK6J9medaR/s1600/black_sabbath_1970_self_titled.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKH8dFARlQF6e9gPDr35TTGrDLr7bzFdir0EM0hbAx7gTost5BQsTU1o_4accIHAx6WkBfbz6_eKFLix9MLo9CW4wVmY0hfczLPp6nLqzQwIAQiDyuEeNr2r694OfH38m6wCgK6J9medaR/s320/black_sabbath_1970_self_titled.jpg" width="250" /></a></div><div style="text-align: justify;">W latach sześćdziesiątych o Wielkiej Brytanii można było powiedzieć wszystko prócz tego, że jest...wielka. Imperialne mocarstwo z trudem podnosiło się po drugim światowym konflikcie a nastroje społeczne wręcz rozsadzane były przez wewnętrzne tarcia na tle politycznym, gospodarczym, religijnym i – znając brytyjskiego hopla na tym punkcie – piłkarskim. Nawet w muzyce rywalizacja The Beatles i The Rolling Stones musiała kiedyś wybuchnąć. O dziwo jedną z płaszczyzn, która łączyła ludzi z różnych kręgów był stary dobry blues. Był to czynnik tak uniwersalny, że mając go w zanadrzu dogadać mógł się ze sobą Irlandczyk z Ulsteru z Anglikiem, katolik z protestantem lub jak kto woli fan Manchesteru United z fanem Liverpoolu FC tudzież Leeds United, które w owym czasie trzęsły angielskimi murawami. Na gruncie fascynacji bluesem w połowie lat sześćdziesiątych swoje losy połączyli ze sobą znający się od dziecka Terry "Greezer" Butler, Bill Ward, Tony Iommi i John "Ozzy" Osbourne, którzy wychowywali się razem na przedmieściach Birmingham. Ludzie bez żadnego muzycznego wykształcenia (notabene bez...żadnego) z burzliwymi losami ocierającymi się o recydywę (Osbourne pseudonimu Ozzy” dorobił się w więzieniu gdzie trafił za kradzież) i profesjami niezbyt pasującymi do przyszłych gwiazd muzyki (rzeźnik, robotnik fabryczny) zakładają bluesową formację Polka Tulk i zabierają się za spontaniczne komponowanie. Wtedy powstaje pierwszy utwór o wymownym tytule "Black Sabbath" zainspirowany horrorem o tej samej nazwie, znanym także pod hasłem "Trzy oblicza strachu" z roku 1963 z...Karloffem w jednej z głównych ról. Zwolennicy spiskowej teorii dziejów zakładają, że Osbourne i spółka zafascynowani byli albumem "Witchcraft Destroys Minds & Reaps Souls" (1969) amerykańskiej okultystycznej formacji Coven, która swój album wydała kilka miesięcy przed oficjalnym debiutem Black Sabbath już pod zmienioną nazwą z poprzedniej (Earth). Gdy spojrzymy na album Coven otrzymamy kilka dowodów na poparcie tej tezy. Chociażby tytuł pierwszego utworu ("Black Sabbath") czy też dane personalne basisty (Oz Osborne). Są też tacy, którzy utrzymują, że Black Sabbath swą nazwę zapożyczył od tytułu książki Denisa Wheatleya, wziętego pisarza, odnoszącego się w swojej twórczości do tego czym raczył słuchaczy zespół. Co by jednak nie pisać o genezie nazwy, to nie ona jest tu najważniejsza. Choć dziś trudno w to uwierzyć, to na początku lat siedemdziesiątych muzyka Sabbath uznawana była za kolejny nurt art rocka zaraz po Pink Floyd, King Crimson, Jethro Tull czy też Procol Harum. Dzięki mocnemu brzmieniu mylnie wtedy porównywanego to tego, co prezentował Deep Purple i Led Zeppelin uzyskali akceptację w oczach wytwórni Vertigo i 13 lutego w piątek (!) roku 1970 wydają pierwszy longplay pod imiennym tytułem. <br />
<br />
<a name='more'></a><br />
Ta płyta w momencie pojawienia się wywarła kolosalne wrażenie czy wręcz nawet szok. Nie chodzi nawet o brzmienie bo de facto jest to w lwiej części materiał oparty na korzennym brytyjskim rock bluesie, jaki w tym czasie a nawet wcześniej serwowali już John Mayall, Cream, Ten Years After czy nawet Led Zeppelin. Album totalnie spolaryzował pojęcie prowokacji artystycznej jako narzędzia ideologicznej transmisji wizerunku czy też scenicznego przedstawienia. W kąt odrzucono wartość artystyczną jaką szczycił się art rock jego poetycką wartość liryczną oraz kunszt wykonania. Centralnym punktem był mrok, niepokój i strach potęgowany przez wystrój koncertowego wnętrza oraz szereg pogańskich symboli którymi przyozdobione były ściany oraz – w głównej mierze – sami muzycy. Obyczajowa prowokacja odkryła całkiem nowy obszar. Czym było niewinne niszczenie sprzętu muzycznego podczas koncertów przez The Who czy też alkoholowo-narkotyczne ekscesy Led Zeppelin tudzież The Doors w obliczu zachowania Osbourne’a. Było tylko niewinnym ekscesem w porównaniu z nagminnym pozbawianiem życia na scenie nietoperzy, królików i białych gołębi, symboli pokoju. Wszystko z imieniem księcia ciemności na ustach. Poniekąd dzięki tej płycie ruch okultystyczny, który dotąd zamieszkiwał głębokie podziemia i nocne cmentarne pola, wyszedł z ukrycia. Pentagramy, pogańskie runa, znaki kabalistyczne oraz inne dotąd piętnowane symbole pojawiały się nagle w kilkutysięcznych nakładach, przyozdabiając okładki płyt, ubiory, teksty piosenek oraz plakaty promujące. Słysząc smoliste, walcowate tempo tytułowego utworu podsycanego grobową atmosferą nie znajdujemy w tej materii żadnych wątpliwości. Przeraźliwy chłód wiejący od tej kompozycji definiuje i nakreśla styl Black Sabbath. Charakterystyczny głos Ozzy’ego niczym powiew z krypty wywołuje wysyp ciarek na całym ciele. Dla zespołu blues był tylko bazą wypadową do dalszych mrocznych eksperymentów nad swoją muzyką. Nawet klasyczny "The Wizard" czy tez singlowy "When I Came Down" brzmi jakoś obco jak na ten styl. Ciężka, dociążona gitara Iommi’ego z przeraźliwie brudnym odgłosem wzmaga szelest podpisanego kilka chwil wcześniej muzycznego cyrografu, który to pełną treścią objawia się w "N.I.B." – najbardziej znanej kompozycji na debiutanckim albumie. Niesamowity riff otwarcia ciągle niesłusznie pomijany jest przy wszelakich plebiscytach na ten jeden najbardziej wpływowy i przełomowy, ten który otworzył kolejne drzwi w rozwoju muzyki. Czarna Msza jaka została odprawiona na debiucie znakomicie wypełniła muzyczną niszę pomiędzy artystycznym art rockiem, psychodelicznym klimatem oraz twardym brzmieniem Led Zeppelin i Deep Purple. Jest to płyta, która ugłaskała dotychczas najcięższą znana formę muzyki a obudziła kolejną. Wtedy jeszcze nie nazwaną metalem...</div><br />
<b>Ocena: 9/10</b>Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-83656208587724888302012-01-07T13:11:00.002+01:002012-01-07T13:13:39.342+01:00Cream - Fresh Cream (1966)<div style="font-family: inherit; text-align: justify;"><span style="font-size: small;"><i style="color: orange;">Dwa lata. Mało a zarazem wiele. To zaledwie mrugnięcie powieką w obliczu ponad pół wieku historii muzyki rockowej. Ale właśnie tyle czasu potrzebowało pewne trio by zapoczątkować nową erę w historii gatunku. Trzech wirtuozów o wspaniałej instrumentalnej technice, odmiennych muzycznych drzewach genealogicznych i zgoła odmiennych charakterach. Połączyła ich jedna myśl i jedno pragnienie: wprowadzić do rocka rzecz dotychczas w nim niespotykaną. Zawsze kiedy pada pytanie o zespół, który wyrwał muzykę ze zgnuśniałych objęć beatlesowskiej kochanki, odpowiadam bez wahania: Cream.</i></span></div><div style="font-family: inherit; text-align: justify;"></div><div style="font-family: inherit; text-align: justify;"><span style="font-size: small;"><br />
Jak to zrobił? Prosto i banalnie. Zestawił muzykę rockową lat sześćdziesiątych z jazzem i doszedł do wniosku, że jednej rzeczy mu brakuje: improwizacji. O ile w jazzie była ona czymś normalnym wręcz obowiązkowym kanonem, to w muzyce rockowej nigdy dotąd nie występowała. Sztywne ramy budowy ówczesnych form przekazu nie pozwalały wprowadzić elementu zaskoczenia słuchacza i wprowadzić gatunku na nowy obszar. Powstanie Cream w 1966 roku zrewolucjonizowało świat ówczesnej muzyki. Całkiem słusznie mówi się o nich, że zastali rock w formie piosenek a zostawili jako świat utworów i kompozycji. Przemyślanych a zarazem spontanicznych. Wzorzec blues-rockowego grania, trendotwórcza machina, która po raz pierwszy świadomie i z premedytacją połączyła trzy gatunki. Oto krótka historia początków formacji oraz ich debiutu płytowego "Fresh Cream".</span></div><div style="font-family: inherit;"><br />
</div><div style="font-family: inherit; text-align: justify;"></div><div style="color: yellow; font-family: inherit; text-align: center;"><span style="font-size: large;"><b><span style="font-size: x-large;">TERCET...EGZOTYCZNY </span></b></span></div><div style="color: yellow; text-align: center;"></div><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWTE9IcRS7rAy9iWxQEGTuGXJ542c9UxPDqp8ysBcvaWD9INhILv6SUITyYXquLL5c0jVbEcuXMfVpPvrOfDYzJXEWs2ehsRPkmumfi50Cb8TeS2Jc3kFdafN_8YeVSuqU76z67XSdQ95K/s1600/fresh-cream_320.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWTE9IcRS7rAy9iWxQEGTuGXJ542c9UxPDqp8ysBcvaWD9INhILv6SUITyYXquLL5c0jVbEcuXMfVpPvrOfDYzJXEWs2ehsRPkmumfi50Cb8TeS2Jc3kFdafN_8YeVSuqU76z67XSdQ95K/s320/fresh-cream_320.jpg" width="250" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">W 1966 roku Eric Clapton był już uznawany za białego mistrza "czarnej muzyki". Razem z Johnem Mayallem święcił triumfy i smakował się sławą w niesamowitym The Bluesbreakers, będącym kuźnią brytyjskich wirtuozów instrumentów wszelakich. Tam spotkał się z Jackiem Brucem, znakomitym basistą, który wraz z późniejszym perkusistą Cream Gingerem Bakerem miał za sobą jazzową przeszłość. Gdy dotychczasowe granie przestało już im smakować, zwrócili swe uszy ku bluesowi i los chciał, że ich drogi niejednokrotnie krzyżowały się w tym samym miejscu. Wspólnie występowali w zespołach Blues Incorporated oraz Graham Bond Organization aż wreszcie spotkali się razem z Claptonem w The Bluesbreakers. Co ciekawe istnieli dla siebie tylko w pracy. Anegdota głosi, że poza muzyką nie mieli absolutnie żadnych wspólnych tematów, które mogliby podjąć w rozmowach. Od początku znajomości Claptona z Brucem ten pierwszy zafascynowany był jego podejściem do wykonywanego zawodu. Niejednokrotnie na próbach dawał niesamowite popisy wirtuozerskiej basowej improwizacji natomiast na koncertach nie mógł zbytnio wychylać się przed orkiestrę, której despotycznym dyrygentem był Mayall. W lipcu 1966 roku zapadła kluczowa decyzja. Clapton opuszcza mury The Bluesbreakers a wraz nim odchodzi Bruce. W nowym rozdziale kariery pomóc miał Baker, który po rejteradzie dwóch wyżej wymienionych pozostawał w zawieszeniu. Gdy udało się go namówić do wspólnego projektu, powstała istna mieszanka wybuchowa ludzi wychowanych na różnych muzycznych i kulturowych wartościach. Anglik (Clapton), Szkot (Bruce) oraz Irlandczyk (Baker) stworzyli fantastyczny egzotyczny tercet, który początkowo miał nosić nazwę Sweet’n’Sour Rock’n’Roll lecz ostatecznie na festiwalu Jazz And Blues w Windsorze zadebiutowali pod własnymi nazwiskami. To wydarzenie miało miejsce kilkanaście dni po zawieszeniu przez Claptona współpracy z Mayallem. Nazwa Cream pojawiła się dopiero po podpisaniu kontraktu płytowego z wytwórnią Reaction, która wydała pierwszy oficjalny singiel grupy "Wrapping Paper".<br />
<br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Była to piosenka (podkreślam to słowo) łatwo wpadająca w ucho i praktycznie niczym szczególnym nie wyróżniająca się w tamtym okresie. Olbrzymiego sukcesu zatem nie odniosła. Zresztą sami muzycy w licznych publikacjach prasowych twierdzili, że ich ambicją jest tworzyć coś więcej niż muzykę stricte rozrywkową. To się im znakomicie udało na debiucie płytowym "Fresh Cream" (1966). Jest to znakomity, fascynujący album jeden z najważniejszych w całej dekadzie lat sześćdziesiątych a nawet więcej – całej historii muzyki rockowej. Nie jest może tak spójny kompozycyjnie jak wydawnictwa późniejsze ale to na nim wszystko się zaczęło. Blues-rockowe improwizacje, odejście od brzmieniowych i kompozycyjnych schematów beatlesowskich boysbandów, olbrzymia wartość, treść i kultura grania. To już nie były słoneczne piosenki a utwory i kompozycje pełną gębą. Pełne brzmienie gitary Claptona niewątpliwie inspirowanej Jimim Hendrixem stanowi kolejny atut płyty. To nie przypadek, bo zespół kilkakrotnie koncertował z tym fenomenem sześciu strun. Bogactwo dźwięków i linii melodycznych zapiera dech w piersiach. Można rzec, że Cream przełożył na muzykę rockową twórczość amerykańskich bluesmanów z Muddy Watersem na honorowym czele. W utworze "Spoonful" (notabene autorstwa Willi’ego Dixona) mamy wszystko: <span lang="EN-US">Rock, Blues, Folk i Jazz. </span>Nawet w pierwszym i chyba najbardziej znanym (obok późniejszego "White Room") hicie Cream "I’m So Glad", zespół prezentuje nowatorskie podejście do tematu. Linia wokalna charakteryzuje muzykę rozrywkową tamtego okresu, natomiast instrumentarium wznosi się na niespotykany dotąd blues-rockowy Mount Everest. Warto zwrócić jeszcze uwagę na "Toad" bodaj pierwszy w historii tak długi solowy popis...perkusisty. Album doczekał się dwóch wydań: brytyjskiej i amerykańskiej, różniących się doborem utworów.</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Cream dostał się na salony i podbił muzyczny świat. Choć egzystencja zespołu trwała raptem dwa lata, pozostawiła po sobie pomnik. Muzyczny pomnik.</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>Ocena: 9/10</b></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-12008701956595154012011-12-25T14:43:00.003+01:002011-12-25T14:53:38.801+01:00Jethro Tull - This Was (1968)<div style="color: orange; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><span style="font-size: small;"><i>"The New Horses Shoeing Husbandry" – taki tytuł posiadała książka, którą pewien jegomość całkiem przypadkowo odkrył buszując bez zahamowań w domowej bibliotece swoich znajomych. Rzecz traktowała o sztuce podkuwania koni a jej autorem był wybitny angielski agronom z przełomu XVII i XVIII wieku. Autor znaleziska zafascynowany odkryciem drążył temat i historię twórcy dzieła do tego stopnia, że ochrzcił jego personaliami nazwę zespołu, który został bodaj najbardziej rozpoznawalnym przedstawicielem szeroko pojętego terminu art rocka. Oto początek historii zespołu Jethro Tull i jego charyzmatycznego lidera Iana Andersona, który prócz grzebania w cudzych rzeczach posiadł olbrzymi talent muzyczny i kompozytorski, pozwalający tworzyć rzeczy ponadprzeciętne...</i></span></div><div style="color: orange; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoBodyText" style="text-align: justify;">Region North West England na czele z miastem Blackpool, to jedno z najchętniej odwiedzanych miejsc turystycznych w całej Wielkiej Brytanii. Jednak pewnemu dwunastolatkowi było zupełnie nie w smak, gdy musiał pozostawić rodzinne szkockie Dunfermline w imię rodzinnej przeprowadzki szukającej lepszego – pod względem zarobkowym – miejsca do życia. On sam, już w nastoletnim wieku, łączył edukację z pracą w czymś na kształt dzisiejszego saloniku prasowego. To właśnie tam, jak przyznał po latach, zaczął kształtować swój muzyczny gust i wyławiać pierwsze muzyczne pierwiastki. Wiedział również, że owe Blackpool nie jest wymarzonym miejscem do realizacji swoich pomysłów na życie, toteż czym prędzej zapragnął obrać kierunek na Londyn i tym samym rozpocząć nowy rozdział. Miał już własny zespół o nazwie The Blades, który już wówczas przejawiał tendencje do uciekania od klasycznych form rocka. Wtedy jeszcze w niczym nie przypominał brodatego multiinstrumentalistę z błyskiem twórczego szaleństwa w oku, odzianego w długi sięgający ziemi płaszcz. Co więcej – nie przypominał człowieka pewnego siebie z zapędami dyktatorskimi, chcącego decydować o absolutnie wszystkim. Taki wizerunek pojawił się pod koniec roku 1967, gdy w stolicy Anglii wraz z częścią zwerbowanej załogi z The Blades, zakłada nowy zespół. Charakterystyczna poza podczas grania na flecie, przypominająca brodzącego w wodzie bociana przysporzyła mu przydomek, który muzyczna prasa przytacza od ponad czterdziestu lat. Od zawsze Ian Anderson kojarzony jest, jako:</div><div class="MsoBodyText"><br />
</div><div style="text-align: left;"><span style="font-family: "Times New Roman"; font-size: 12pt;"> </span><span style="color: yellow; font-family: inherit; font-size: x-large;"><b>BOCIAN Z FLETEM</b></span></div><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglVKPutsIQq6wB3DF25hYhT_8NL52cD0VXnlPHb2HD846UgxtiQt_UHi8uHhOkqM7zbVPjxzpDBhysjpV84wug_9iQCwgtNDiBDBohbFRBQz1URmZS932JZP1y5VfuZV9Iosg2pIjXtOFl/s1600/6ddb2450462828abf9aabc88d6bfb7fe_XL.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglVKPutsIQq6wB3DF25hYhT_8NL52cD0VXnlPHb2HD846UgxtiQt_UHi8uHhOkqM7zbVPjxzpDBhysjpV84wug_9iQCwgtNDiBDBohbFRBQz1URmZS932JZP1y5VfuZV9Iosg2pIjXtOFl/s320/6ddb2450462828abf9aabc88d6bfb7fe_XL.jpg" width="250" /></a></div><div class="MsoBodyText" style="text-align: justify;">Jethro Tull to Anderson a Anderson to Jethro Tull – prosta jak konstrukcja...fleta maksyma przez cały okres działalności zespołu miała swoje zastosowanie w praktyce. Ian dzielił i rządził, rozdawał wszystkie kraty, nie uznawał słowa sprzeciwu. Był człowiekiem trudnym we współpracy ale jego twórczość broniła się sama. Świat muzyki nie pamięta dziś o jego świcie, która towarzyszyła mu na poszczególnych etapach kariery. Nawet o gitarzyście Martinie Barre, mającego również wpływ na ukształtowania własnego niepowtarzalnego brzmienia. Jak już wspomniałem wcześniej, macierzysty The Blades przesunął swoje muzyczne akcenty w nieco inne rejony. Odważne postawienie na flet, jako wiodący instrument było posunięciem o tyle odważnym co...szalonym w gruncie rzeczy. W owym czasie zespoły, szukając swojej muzycznej drogi, imały się różnych zabiegów. Ale plebejski flet? Dopiero poznanie przedstawionej na wstępie książki utwierdziło Andersona w przekonaniu, że trzeba dalej podążać tym tropem. Zaprzestano żonglerką nazwami zespołu i takie mutacje jak: Navy Blues, Ian Henderson’s Bag O’ Blues, The John Evan Smash czy też Candy Coloured Rain ustąpiły miejsca stałej nazwie Jethro Tull na cześć wiadomego jegomościa. Od tej chwili wizerunek plebejskich minstreli dających występ w wiejskiej karczmie towarzyszył im niemal na każdym kroku. Ich muzyka niosła ze sobą dźwięki skrzypiec, mandoliny, lutni, bałałajki, gwizdka, dzwonka i Bóg wie czego jeszcze. Czerpanie garściami z muzyki gotyckiego średniowiecza i modyfikowanie jej na rockową modłę stało się oknem wystawowym formacji. Należy tu jednak zaznaczyć, że zanim nagrali swoje dzieła wybitne takie jak "<span style="color: white; text-decoration: none;">Aqualung</span>" czy też "<span style="color: white; text-decoration: none;">Thick as a Brick</span>" był jeszcze debiut, który nie do końca wpisywał się w przedstawiony dwa zdania wyżej pejzaż.</div><div></div><div class="MsoBodyText" style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"></div><div class="MsoBodyText" style="text-align: justify;"></div><a name='more'></a> <br />
<div style="text-align: justify;">Pierwszym oficjalnym wydawnictwem zespołu był singiel "Sunshine Day/Aeroplane", który światło dzienne ujrzał na początku 1968 roku nakładem MGM. Wiąże się z nim ciekawa anegdota gdyż osoba odpowiedzialna za nadruk okładki, nie do końca wykonała swoją pracę rzetelnie i w świat poszedł produkt opatrzony szyldem...Jethro Toe. Wściekły Anderson zerwał współpracę z wydawcą a świat kolekcjonerski zyskał eksponat, którego zdobycie graniczy z cudem. W tym samym czasie trafiają w objęcia Island Records i za ich pomocą na półki trafia pełnopłytowy debiut "This Was". Co ciekawe, płyta ląduje w pierwszej dziesątce najlepiej sprzedających się wydawnictw na Wyspie pomimo olbrzymiej i – powiedzmy sobie szczerze – lepszej konkurencji na rynku. "This Was" był niczym innym jak blues rockowym albumem gdzie charakterystyczny późniejszy szyk grupy stanowi wręcz marginalny obszar. Obiektywnie nie mieli szans w starciu z takim Johnem Mayallem, formacją Cream jak również absolutnym ówczesnym suwerenem Ten Years After. Mieli za mało atutów do uprawiania takiego stylu i wręcz obiektywnie czuli się w nim źle. Po raz pierwszy i ostatni Anderson w warstwie kompozycyjnej zaufał komuś innemu niż on sam. Tym "szczęśliwcem" był gitarzysta Mick Abrahams, który odpowiedzialny był za takie a nie inne brzmienie. Choć płyta została przyjęta ciepło, to i tak Abrahams musiał pożegnać się z zespołem. W jego miejsce przyszedł Barre a "Bocian z fletem" wziął na siebie ciężar komponowania przyszłych materiałów. Czas i historia pokazały, że była to decyzja ze wszech miar udana. Dziś tylko wspomnieniem są kompozycje typu "It's Breaking Me Up" tudzież "One for John Gee", które powoli odchodziły do lamusa ze względu na swój bluesowy charakter. W tym momencie tylko i aż trzy lata dzieliły ich od nagrania "Aqualung" – jednej z najwspanialszych płyt w historii całej muzyki. Zegar tykał na ich korzyść...</div><div class="MsoBodyText" style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"></div><div class="MsoBodyText" style="text-align: justify;"><b>Ocena: 6,5/10</b></div>Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-13249868921637455222011-10-30T13:13:00.000+01:002011-10-30T13:13:43.402+01:00The Who - My Generation (1965)<div style="color: orange; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><span style="font-size: small;"><i>Moda na bycie innym, oderwanym od rzeczywistości i niegodzącym się z panującymi standardami, objawiająca się buntem i negacją wszystkich przyjętych standardów obyczajowych, społecznych i politycznych, jest stara i sięga połowy wieku wstecz. W latach pięćdziesiątych Ameryka wręcz oszalała na punkcie filmów z udziałem Jamesa Deana, który w "Buntowniku bez powodu" ukazał całkiem nową postawę, będącą w opozycji do klasycznego wyglądu grzecznej młodzieży śpieszno przemykającej pomiędzy budynkami kompleksu Uniwersytetu Harvarda. Część zapatrzonych w niego młodych ludzi zrzuciła ciężkie okulary i niedzielne pulowerki na rzecz skór i w oparach spalin oraz błysku chromu przemierzała bezkresne drogi całego kraju z hasłem wolności na ustach. Tak było za oceanem. A jaka była odpowiedź młodzieży ze Zjednoczonego Królestwa? No cóż – była inna, uzależniona od panującej sytuacji w tym kraju...</i></span></div><div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><span style="font-size: small;"><br />
</span></div><div style="text-align: justify;"><div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;"><span style="font-size: small;">Podczas gdy amerykańska gospodarka nakręcona przez ekonomiczne prosperity gwarantowała życie na wysokim poziomie, to jej brytyjska odpowiedniczka dopiero dźwigała się z kolan po drugim światowym konflikcie. Młodych wyspiarzy nie było stać na motocykle i samochody (może co najwyżej odpady z wojskowego demobilu), które w jakimś stopniu pozwalałyby przyjąć modę amerykańskich kolegów. Trzeba było szukać innych rozwiązań. Potrzebą chwili było zatem wykorzystanie rebelii rock and rolla oraz dwóch wówczas najważniejszych ruchów młodzieżowych w kraju: Rockersów czyli skórzanych jegomości ochoczo zagłuszających spokój wspomnianym towarem z demobilu oraz ich przeciwników Modsów, hołubiących kolorowe świecidełka połączone z wymyślnymi kostiumami. Na takim planie gdzieś w 1962 roku powstaje zespół The Detours, jeden z kilkuset grający w lokalnych klubach i pubach. Anegdota głosi, że gdy pewnego razu ktoś zapytał ich o nazwę nie kryjąc przy tym zdziwienia zapytał: "What? </span><span lang="EN-US" style="font-size: small;">The Who?" miał usłyszeć: "That’s right, The Who!". </span><span style="font-size: small;">Tak właśnie narodziła się nazwa pod której szyldem działał zespół, zapewniający ciągłe zajęcie producentom sprzętu muzycznego. Oto początek historii The Who i jego opracowań w postaci:</span></div></div><div style="text-align: justify;"></div><div style="text-align: center;"><div style="color: yellow; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;"><b><span style="font-size: x-large;">STUDIUM WANDALIZMU</span></b></div><br />
</div><div style="text-align: center;"></div><div style="text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsEdMxIpq3fTq4JiqFK52W9Fel3vv6whB6Zbi4WJes2rWENpeecMekfCOoUXywqpDBD7sNoWY1ljyjObeYUFUg4kMIJwg5ch0DXHoqc7BZJlIamsLT-d7GHUUAeDFEhuz4Nn1oicICiY_O/s1600/The-Who-My-Generation.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsEdMxIpq3fTq4JiqFK52W9Fel3vv6whB6Zbi4WJes2rWENpeecMekfCOoUXywqpDBD7sNoWY1ljyjObeYUFUg4kMIJwg5ch0DXHoqc7BZJlIamsLT-d7GHUUAeDFEhuz4Nn1oicICiY_O/s320/The-Who-My-Generation.jpg" width="250" /></a></div><!--[if gte mso 9]><xml> <w:WordDocument> <w:View>Normal</w:View> <w:Zoom>0</w:Zoom> <w:HyphenationZone>21</w:HyphenationZone> <w:DoNotOptimizeForBrowser/> </w:WordDocument> </xml><![endif]--> <div class="MsoBodyText" style="text-align: justify;">Grać i przy tym być zauważonym, to dwie osobne sprawy. Naszym bohaterom z The Detours udało się i jedno i drugie. Wpadli w oko wydawcy muzycznemu Peterowi Meadonowi który zabrał się za roszady w składzie by – jego zdaniem – arogancka postawa na scenie, którą zobaczył była jeszcze bardziej wyrazista. Odchodzi zatem dotychczasowy wokalista Colin Dowson oraz niemrawy perkusista Doug Sanden. Na polu bitwy pozostaje drugi głos Roger Daltrey, gitarzysta Peter Townshend, basista John Entwistle oraz nowopozyskany z błyskiem szaleństwa w oku bębniarz Keith Moon. Meadon zmienia nazwę na The High Numbers, ubiera młodych ludzi według stylistyki Mods i notuje strzał w sam środek tarczy. Ich dynamiczne wersje ówczesnych przebojów w połączeniu z estradowym gniewem zjednują sobie olbrzymią popularność wśród klubowego proletariatu. Jako The High Numbers nagrali tylko jeden kawałek "I'm A Face" będący zresztą zapożyczeniem piosenki "Got Love If You Want" Slima Harpo amerykańskiego bluesmana i wirtuoza harmonijki ustnej. Po wspomnianych wyżej sukcesach i pod wpływem bodaj dwóch ich kolegów z branży filmowej, których nazwisk niestety nie pamiętam, zmieniają nazwę na bardziej...medialną, związaną z historią powstania ujętej wcześniej anegdoty. Zespół The Who miał zapoczątkować nową jakość w historii rocka, ba wręcz tę historię miał tworzyć. Na jednym z pierwszych występów pod nową nomenklaturą, Townshend źle obliczył skok na scenie i przy okazji złamał gryf o nisko zawieszony sufit. Widząc radość widowni, postanowił dokonać żywota całego instrumentu i ku uciesze fanów, roztrzaskał go w strzępy i rzucił w wiwatujący tłum. To był precedens do późniejszych świadomych ekscesów na estradzie. Wandalizm, arogancja, agresja czasem nawet chamstwo stały się wizytówką The Who. Gitary, które z furią dewastowane były o wzmacniacze wywoływały przeraźliwe dźwięki a w połączeniu z latającymi nad głowami muzyków zestawem perkusyjnym wręcz strach o ich życie i zdrowie. Niestety dla otoczenia ich zachowanie nagminnie opuszczało koncertowe sale. Właściciele hotelów drżeli jak osiki na wieść, że w ich przybytku mają rezydować przedstawiciele londyńskiej dzielnicy Sheperd’s Bush. Po ich "wizytach" pokoje hotelowe nie różniły się niczym od bitewnego pobojowiska, toalety przypominały pomieszczenia w stanie surowym a odbiorniki telewizyjne testowały teorie grawitacji Sir Isaaca Newtona lotem swobodnym z okna pokoju wprost na ulicę. Byli na tyle szaleni, że kiedyś zawrócili nawet taksówkarza z drogi na lotnisko, bo Townshend zwyczajnie "zapomniał" sobie o tym rytuale. Coś takiego odstraszało firmy fonograficzne od propozycji wydania pełnej debiutanckiej płyty. Dopiero pewien niezależny producent muzyczny, niejaki Shel Talmy, widząc w nich potencjał i zainteresowanie publiczności, postanowił wywalczyć dla nich kontrakt w wytwórni Decca. Były zatem podstawy do nagrania oficjalnego debiutu.</div><div class="MsoBodyText" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoBodyText" style="text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<!--[if gte mso 9]><xml> <w:WordDocument> <w:View>Normal</w:View> <w:Zoom>0</w:Zoom> <w:HyphenationZone>21</w:HyphenationZone> <w:DoNotOptimizeForBrowser/> </w:WordDocument> </xml><![endif]--> <div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Co ciekawe, zespół zaczął asekurancko i na pierwszego pilotującego singla wybrano "Can’t Explain", znacznie odbiegający od buntowniczego ego. Poparty medialną kampanią (występ w popularnym show "Top Of The Pops") w 1965 dostał się do czołowej dziesiątki listy przebojów mimo, że był kopią pomysłu z repertuaru The Kinks. Przyzwyczajeni do czegoś innego fani zaczęli kręcić nosem. Zespół stanął naprzeciw ich oczekiwaniom i wydał kolejne single w tym kultowy "My Generation", dumny hymn zbuntowanej młodzieży i prawdziwa wizytówka twórczości The Who. Przepełniony brudnym rock and rollowym jadem stał się jednym z najważniejszych utworów dekady lat sześćdziesiątych a także kanwą na tytuł debiutanckiej płyty, która tym samym w 1965 roku praktycznie zamknęła okres formacji, polegający na ogrywaniu cudzego materiału. Na płycie znalazły się kompozycje w znacznej mierze rozpisane przez Townshenda, dla którego główną atrakcją wciąż było dewastowanie wszystkiego w swoim najbliższym sąsiedztwie. Znakomite melodyjne, tworzone na modłę The Beatles utwory "The Kids Are Alright", "Much Too Much" czy też “It's Not True" z pozoru emanowały grzecznością i gracją wykonania. Po nich zwykle wszystko kończyło się w wiadomy sposób, jeśli chodzi o wykonania koncertowe. Idealnym kawałkiem wprowadzającym muzyków na skraj wandalistycznego zachowania jest "The Ox". Słuchając tempa i motoryki, oczyma wyobraź widzi się jego zakończenie w postaci niszczenia gitar o zestaw perkusyjny lub podłogę. Taki właśnie był The Who. Nieobliczalny i szalony, stanowiący wartość przeciwną do The Beatles. Zaskakujący i szczery w formie przekazu. Pete Townshend raz po raz skarżył się, że nie ma pieniędzy na nowego Fendera tudzież Gibsona ale nie przeszkadzało mu to tego samego wieczora niszczyć na scenie towar o wartości kilku tysięcy funtów. Zyskali taką popularność, zwłaszcza śród ugrupowania Modsów, że wręcz zastraszyli ich nieproszoną wizytą menedżera Talmiego, gdy ten mocą podpisanego kontraktu zgarniał większość dochodów zespołu. Na drodze krakowskiego targu wypracowano pięcioprocentowy kompromis i zespół mógł nagrywać dalej. Studium wandalizmu miało już swój wstęp albumem "My Generation". Sam zespół na zawsze pozostał synonimem buntu lat sześćdziesiątych, przedstawiający w swych tekstach beznadziejność egzystencji swojego pokolenia, spowodowanej panującym porządkiem.</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>Ocena: 7,5/10</b></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-23467199568981888252011-10-23T12:41:00.002+02:002011-10-23T12:49:55.838+02:00Electric Light Orchestra - The Electric Light Orchestra (1971)<div style="color: orange; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><span style="font-size: small;"><i></i></span></div><div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><span style="font-size: small;"><i><span style="color: orange;">Przemysłowe Birmingham jest miastem, które na przestrzeni dziejów widziało już wiele rzeczy niezwykłych, przełomowych i innowacyjnych. To tutaj niejaki John Hall Edwards zrobił pierwsze zdjęcie rentgenowskie a inny wielki swojej epoki James Watt, zapoczątkował Wielką Rewolucję Przemysłową w Anglii udoskonalając maszynę parową. Muzycznie też nie ma się czego powstydzić. Miejski organizm w swoich żyłach pompował początki twórczości takich gigantów, jak Black Sabbath czy też Judas Priest. Zanim to jednak nastąpiło, miasto żyło w erze dominacji "Merseyside Boys" oraz ich muzycznej opozycji w postaci The Who i The Rolling Stones. Właśnie w tym miejscu, w roku 1965, rozpoczyna się historia Electric Light Orchestra o nazwie...The Move.</span></i></span></div><br />
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"></div><div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><span style="font-size: small;">Byli kolejnym z tłumu naśladowców The Beatles. W zasadzie spokojnie można wymieniać ich jednym tchem obok zapomnianych już dziś The Dave Clark Five, Gerry & The Pacemakers, Herman’s Hermits czy też Manfred Mann by zakończyć wyliczankę tylko na tej czwórce. W odróżnieniu od nich nie mieli najmniejszego zamiaru do końca życia pić wody ze źródełka, które wytrysło przy fortunie kwartetu z Liverpoolu. Dodatkowo mieli olbrzymi atut w ręku w postaci nietuzinkowego człowieka, jakim niewątpliwie był niejaki Tony Secunda. Muzyczny agent, promotor i cwaniak pełną gębą stanowił drogę do komercyjnego sukcesu a poza tym miał wizję, którą powoli zarażał pozostałych członków formacji. Mieli wypełnić niszę pomiędzy The Beatles a The Who nie będąc jednocześnie ich słabszymi wariantami. Innymi słowy: mieli ładnie wyglądać, tworzyć melodyjne kompozycje, eksperymentować z brzmieniem a jednocześnie być autentycznymi wandalami ale tylko na scenie w ramach komercyjnego show. Secunda dbał by ekscentryczne zachowanie nigdy nie opuściło sal koncertowych (w przeciwieństwie do The Who) dlatego pierwsze występy na żywo w londyńskich klubach kończyły się tylko niewinnym rozbijaniem telewizorów z wystąpieniami polityków a także ośmieszaniem tychże (czytaj ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii Harolda Wilsona), preparując ich zdjęcia w otoczce erotyczno-karykaturalnej. Z tego powodu dość często odwiedzali mury sądów odbierając kolejne pozwy o zniesławienie. Tak miało być. Chodziło przecież o rozgłos i autopromocję. Spryciarz Tony Secunda triumfował gdyż jego plan zaczął się spłacać. Było blisko, coraz bliżej ale brakowało jednego ważnego elementu: muzycznego lidera z prawdziwego zdarzenia. Taki się znalazł i okazał się żyłą złota. Nazywał się Jeff Lynne i miał poprowadzić zespół na jeszcze wyższe szczyty. Czas pokazał, że tego dokonał. Ale już pod całkiem innym szyldem...</span></div><br />
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"></div><div style="color: yellow; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: center;"><span style="font-size: x-large;"><b>SKRZYPEK NA DACHU</b></span></div><div style="color: black; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
<span style="font-size: small;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgezUuLA1Rb7cr09Iral9tkoZrS_jz7Ud6NKd-xxiKN3pKWOXt-hgbXSHOnlPy_LkdCZTbI0UpG7BJyRUgyZ2-dk_oZwbBvuKLLSdbjksl552aVkm9GV6lKsmNBnLY6FU8WMv1Y2fCXOph0/s1600/elo.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgezUuLA1Rb7cr09Iral9tkoZrS_jz7Ud6NKd-xxiKN3pKWOXt-hgbXSHOnlPy_LkdCZTbI0UpG7BJyRUgyZ2-dk_oZwbBvuKLLSdbjksl552aVkm9GV6lKsmNBnLY6FU8WMv1Y2fCXOph0/s320/elo.jpg" width="250" /></a><span style="color: white;">Multiinstrumentalista przyszedł z mało znanej wówczas formacji Idle Race (wcześniej Nightriders) w której już na debiutanckim albumie "The Birthday Party" realizował swoje pomysły związane z brzmieniem instrumentów smyczkowych w otoczce melodii rodem z The Beatles. Ich twórczość nie przypadła do gustu nikomu toteż grupę opuścił i zawitał do formacji menedżera Secundo. Było to o tyle dziwne, że przecież sami Beatlesi wykorzystywali instrumenty "nie-rockowe" w swojej muzyce. (chociażby kompozycja "Eleanor Rigby" z albumu "Revolver") ale im o dziwo takie eksperymenty uchodziły płazem. Przychodząc do The Move, Lynne był już człowiekiem muzycznie ukształtowanym i dokładnie wiedział co chce grać i w jaki sposób przekazać swoją twórczość słuchaczom. Spotkał tu osoby, które poniekąd sympatyzowały z takimi pomysłami. Roy Wood, utalentowany wiolonczelista, gitarzysta i operator instrumentów dętych oraz perkusista Beverly Bevan szybko podchwycili jego zamiary. Dodatkowo Lynne wykorzystał fakt, że formacja miała już głośny wydźwięk na muzycznych salonach spowodowany wspomnianymi ekscesami oraz niezmordowanego Secundo, który pieczołowicie pilnował by nie podzielić losu Idle Race i nie przesadzać zbytnio z muzycznymi eksperymentami. Na początku wszystko funkcjonowało sprawnie jak dobrze naoliwiona maszyna. W pewnym momencie zespół po serii występów okraszonych paletą dźwięków w postaci instrumentów smyczkowych i fletów w towarzystwie gitary elektrycznej i perkusji, postanowił dokonać "oczyszczenia" i podryfował w kierunku klasycznej twórczości Johna Lennona i spółki. Nie wiadomo co było przyczyną takiego stanu rzeczy ale był to moment o tyle przełomowy, że stanowił de facto muzyczny koniec przedsięwzięcia pod szyldem The Move. Secundo usunął się całkowicie w cień a tercet w osobach: Lynne/Wood/Bevan nie zrezygnował z kierunku obranego wcześniej. Anegdota głosi, że wszem i wobec ogłaszali kontynuację koncepcji The Beatles obranej na wydawnictwie "Magical Mystery Tour" z roku 1967 wzbogaconej oczywiście o smyczkowy potencjał. Tak oto w 1970 roku powstał niesamowity, oryginalny i innowacyjny zespół po nazwą wiele mówiącą i skrywającą muzyczne credo: Electric Light Orchestra.</span></span><br />
<br />
<div style="color: white;"><a name='more'></a><br />
</div><div style="color: white;"><span style="font-size: small;">Do składu dołączyli także: skrzypek Steve Woolam oraz oboista Bill Hunt i z miejsca zaczęto komponować tudzież eksperymentować ze swoim repertuarem. Ambicje i dążenia lewitowały wokół melodyjnych kanonów beatlesowego rock and rolla oraz smyczkowych szarpanin i natarć wprost z twórczości The Move z którego przecież pochodziły fundamenty zespołu. Zaczęto znacznie modyfikować brzmienie akordów poprzez liczne interwały oraz powoli odstępowano od standardowej budowy utwory opartej o zwrotkę i refren. W takich realiach powstał debiutancki singiel nowego zespołu "10538 Overture", który zresztą szybko wkradł się w łaski słuchaczy. Takie eksperymenty mniej spontaniczne i udziwnione niż w Idle Race z miejsca znalazły się w pierwszej dziesiątce najlepszych i najczęściej puszczanych singli w rozgłośniach radiowych całego Zjednoczonego Królestwa. Wspomniany singiel otwierał debiutancki album zatytułowany po prostu "Electric Light Orchestra" i obok takich kompozycji, jak: "Look at Me Now", "The Battle of Marston Moor” czy też "Nellie Takes Her Bow" determinował kanon w którym ELO miał się najczęściej obracać. Warto w tym miejscu zaznaczyć, ze za oceanem płyta nosiła tytuł "No Answer" i miała premierę rok później w 1972. Tak oto Lynne i spółka zaproponowała rynkowi muzycznemu nową formułę, która tak znacząco oparta była o brzmieniowe eksperymenty i usunięciu w cień instrumentów "klasycznych" tworzących ideę rocka. Nie byłoby takiego efektu bez postępu technicznego. Do obiegu wchodziły z impetem magnetofony wielośladowe dające coraz większe pole manewru przy zabawie z brzmieniem. Dzięki temu rejestrując kilka ścieżek, otrzymywało się efekt prawdziwej orkiestry, którą przecież ELO nie był. Dodatkowo należy tutaj zaznaczyć, że brawurowe smyczkowe popisy a także charakter grupy nie szedł w parze ze scenicznymi występami. Widownia zwyczajnie nudziła się na ich początkowych koncertach, bo przyzwyczajona była do szaleństw i dynamizmu na scenie a nie do statycznych panów w skupieniu odgrywających swoje partytury. Na początku więc było ciężko tym bardziej, że wkrótce potem z formacją żegna się brawurowy swej grze Woolam. Na jego miejsce przychodzą wiolonczeliści Hugh McDowell i Andy Craig oraz następca wyżej wymienionego Wilf Gibson. Tak wykrystalizował się pierwszy skład rockowej orkiestry. Ta płyta obok "Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band" The Beatles stanowi punkt wyjścia do późniejszych zaawansowanych eksperymentów w muzyce, wzbogaconej o instrumenty nie będące utożsamiana z konkretnym gatunkiem.</span></div><div class="MsoBodyText" style="color: white;"><br />
</div><div class="MsoBodyText" style="color: white;"><span style="font-size: small;"><b>Ocena: 8/10</b></span></div></div><div style="color: white; text-align: justify;"></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-7910117647321959552011-10-02T13:02:00.000+02:002011-10-02T13:02:38.601+02:00Tyrannosaurus Rex - My People Were Fair... (1968)<div style="color: orange; text-align: justify;"><i>Trzydziestego dnia września roku pańskiego 1947 londyńska gmina Hackney wciąż nie mogła otrząsnąć się po zniszczeniach spowodowanych II Wojną Światową. Bezlitosne naloty sił powietrznych III Rzeszy na stolicę Zjednoczonego Królestwa, obróciły krajobraz tego miejsce w perzynę. Tego też dnia w tym miejscu, na świat przychodzi chłopiec, który ma to szczęście w nieszczęściu, że okrucieństwa światowego konfliktu doświadczał tylko z widoku otoczenia. Pochodził z robotniczej rodziny i dorastał w otoczeniu ruin, ubóstwa i przemocy. Nazywał się Mark Field ale późniejsze jego losy sprawiły, że tego nazwiska nie pamiętał praktycznie już nikt. Nigdy...</i></div><div style="color: orange; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Od zawsze musiał być inny, czymś się wyróżniać na tle rówieśników. Uważał się za lepszego od innych, idealistę, który stworzony został do wyższych celów aniżeli partycypowania w gangsterskim światku do którego przez pewien okres należał. Interesował się literaturą fantastyczną, horrorami aż wreszcie w pewnym momencie cały jego świat wywrócił się do góry nogami po usłyszeniu pewnego artysty. Był nim jeden z pionierów rock and rolla Bill Haley. Od tego czasu nie chciał robić nic innego prócz grania i tworzenia muzyki. Udzielał się w zespole Suzie And The Hoola Hops, tym samym, który na świat wydał słynną brytyjską piosenkarkę i aktorkę Helen Shapiro. Obrawszy kurs na subkulturę Modsów, charakteryzującą się upodobaniem do idealnie dopasowanych garniturów, posiadł niezmierzoną ilość przeróżnych dewiacji. Ubrania zmieniał co trzy godziny, przypisywał swoje małe sukcesy siłą wyższym (słynna magiczna gitara Eddiego Crochana, którą miał ponoć dotknąć) a nader wszystko nie chciał być stale kojarzony z jednym nazwiskiem. Był Mark Field, potem Toby Tyler (porzucił je bo próba grania na modłę Boba Dylana nie spotkała się ze zbytnim entuzjazmem), Marc Bowland aż wreszcie Marc Bolan pod którym znany jest po dziś dzień. Oto początek historii człowieka, który nigdy nie był muzycznym geniuszem ale wykorzystał ówczesna koniunkturę i wypłynął na szerokie wody. Oto historia muzyka, który napisał początek glam rocka w postaci utworu "Ride A White Swan". Ale zanim to nastąpiło trzeba cofnąć się kilka lat wstecz.</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="color: yellow; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: center;"><span style="font-size: x-large;"><b>ELF O WIELU NAZWISKACH</b></span></div><div style="color: yellow; text-align: center;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjcUqhvnZuwG-b9xzWykrnHj8B9Ilgw4mk-qwrGtcbC5hchbjsdjjmf956PesGryTGdfyHTuSHUP7AiajA4HPXZw_qzQP3RQj5wTRSMrIG-7QPJ396fsYjKxpY1_oGikx8wwprUHL_nkw7Z/s1600/t.rex.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjcUqhvnZuwG-b9xzWykrnHj8B9Ilgw4mk-qwrGtcbC5hchbjsdjjmf956PesGryTGdfyHTuSHUP7AiajA4HPXZw_qzQP3RQj5wTRSMrIG-7QPJ396fsYjKxpY1_oGikx8wwprUHL_nkw7Z/s320/t.rex.jpg" width="250" /></a></div><!--[if gte mso 9]><xml> <w:WordDocument> <w:View>Normal</w:View> <w:Zoom>0</w:Zoom> <w:HyphenationZone>21</w:HyphenationZone> <w:DoNotOptimizeForBrowser/> </w:WordDocument> </xml><![endif]--> <div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Mając około lat osiemnastu porzuca karierę modela, telewizyjne epizody a nader wszystko edukację i wyjeżdża do Francji. Tam, jak później relacjonował, poznał kogoś w rodzaju swoistego medium, czarnoksiężnika u którego gościł i miał widzieć rzeczy w które zwykły śmiertelnik nigdy by nie uwierzył. Na rodzinną Wyspę wraca oczytany, bogaty w wiedzę greckiej mitologii oraz twórczości Tolkiena. Tworzy muzykę, którą zainteresowała się wytwórnia Decca. Trafia pod jej skrzydła ale tu pojawia się zgrzyt. Włodarze narzucają mu nowe imię – Marc Bowland. Nie jest tym faktem zadowolony bo dotychczas sam decydował o swoim scenicznym image. Po licznych przepychankach obstaje przy swoim. Po raz pierwszy pojawia się Marc Bolan, będący modyfikacją niechcianego pseudonimu. W 1965 roku wydaje singiel "The Wizard/Beyond The Rising Sun" opowiadający o wspomnianej przygodzie nad Sekwaną. Utwór wzbudza tylko uśmiech politowania wśród krytyków i bywalców muzycznych pubów. Również wytwórni Decca dostaje się rykoszetem i nie mogąc sobie pozwolić na zmącenie swojej reputacji, rozwiązuje z Bolanem kontrakt. Wobec powyższych faktów, nasz bohater przyjmuje propozycję legendarnego dziś zespołu John’s Children, który przedkładał swoją sceniczną nagość i narkotykowe ekscesy nad własną twórczość. Nie zmienia to jednak faktu, że dziś wielu uważa ich za prekursorów psychodelicznych form w muzyce. Bolan w dłuższej perspektywie nie mógł znieść ich zachowania oraz cienia wokalisty Andy’ego Ellisona i zespół opuścił. Wiedział, że tylko twór stworzony według jego wizji przyniesie mu upragnioną sławę. Zaczął kompletować zespół. Wraz z Stevem Turnerem (aka Steve Pelegrine Took) założyli formację, której nazwa według filozofii Bolana, sugerowała zderzenie się jego fascynacji mistycyzmem z prześmiewczym podejściem krytyków do jego twórczości. Tak narodził się Tyrannosaurus Rex, będący protoplastą późniejszego T.Rex – kultu na tanecznych parkietach lat siedemdziesiątych.</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<!--[if gte mso 9]><xml> <w:WordDocument> <w:View>Normal</w:View> <w:Zoom>0</w:Zoom> <w:HyphenationZone>21</w:HyphenationZone> <w:DoNotOptimizeForBrowser/> </w:WordDocument> </xml><![endif]--> <div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Ich początkowy muzyczny profil nie był aż tak przerażający na jaki wskazywała nazwa. Łatwe i lekkie interpretacje znanych wówczas utworów były ich chlebem powszednim. Zważywszy na fakt iż cały sprzęt muzyczny jaki posiadali, był zakupiony "na zeszyt" nie bardzo pomagał w muzycznym rozwoju. Kiedyś trzeba było go spłacić a konkretnej gotówki na horyzoncie widać nie było. Po jednym z występów doszli do wniosku, że nie pasują do siebie mentalnie i postanowili się rozejść i oddać do sklepu dzierżawione de facto instrumenty z<span> </span>jednym wyjątkiem: gitary akustycznej i pary...bongosów. Wydawało się, że koniec Bolana jako spełnionego muzyka jest bliski. I nagle – jak w baśni – stał się cud. W jednym z undergroundowych londyńskich klubów muzycznych spotykają niejakiego Johna Peela, radiowego magnata, prezentera i promotora. Z miejsca zachwyca się muzyką TR będąca wówczas wypadkową twórczości amerykańskiego rock and rolla lat pięćdziesiątych, podanego w<span> </span>luźnej...akustycznej formie w asyście szalejących bongosów, conga i tamburyna. Wspomniana gitara brzmiała niepokojąco, psychodelicznie wręcz z lekką nutką muzycznego obłędu. Gdy do tego dodamy drżący, chaotyczny z paskudną dykcją głos Bolana, przypominający zawodzenie osoby po kilku głębszych a także pokręcone baśniowe teksty i sceniczny wygląd muzyków ("dziewczęca" uroda i kolorowe hippisowskie ubiory), otrzymamy obraz jakim wówczas zachwycił się wspomniany Peel. Mówiąc wprost – oczarowała go pewna forma antymuzyki, jaką zespół prezentował. Pod koniec 1967 roku, dzięki protekcji operatywnego Johna, dokonali pierwszej profesjonalnej studyjnej sesji. <span lang="EN-US">W eter poszły single: debiutancki "Deborah" a za nim "One Inch Rock" oraz "King Of The Rumbling Spires". </span>Z miejsca zyskały na popularności swoją prostotą i opisywaną powyżej formą. Rok później, większą rzeszę odbiorców, podbijają debiutanckim albumem o absolutnie kolosalnym tytule: "My Pepole Were Fair And Had Sky In Their Hair But Now They’re Content To Wear Stars On Their Brows" w wolnym tłumaczeniu znaczącym mniej więcej: "Mój lub był szczery i miał niebo we włosach, ale teraz zadowala się nosząc gwiazdy na brwiach". Cała wykładnia wczesnej muzycznej filozofii Bolana. Osobliwy liryczny klimat, podany w śniętym sosie hippisowskiej ideologii. Komu było mało, mógł w tym samym<span> </span>roku zaopatrzyć się w osobliwy tomik poezji Marca pod sympatycznym tytułem "The Warlock Of Love". Tam miał tego znacznie znacznie więcej. Sięgały głównie po niego zakochane w baśniowym minstrelu nastolatki, zahipnotyzowane jego infantylną muzyką. Taka była pierwsza płyta zespołu, który miał jeszcze w przyszłości mnóstwo do powiedzenia, chociażby w postaci płyty "Electric Warrior" czy nieśmiertelnego aż po dziś dzień "Children Of The Revolution". Ale to opowieść na inny rozdział...</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>Ocena: 6/10</b></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-49186519548232937862011-09-03T14:04:00.000+02:002011-09-03T14:04:18.411+02:00Genesis - From Genesis To Revelation (1969)<div style="color: orange; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><span style="font-size: small;"><i>Niesamowita i pełna zaskakujących wydarzeń kariera zespołu zaczyna się w 1966 roku w publicznym angielskim liceum Charterhouse. Mury tej instytucji, nie raz nie dwa, drżały w posadach od głośnej (dosłownie i w przenośni) rywalizacji dwóch szkolnych zespołów: The Garden Wall i The Anon. Słowne przepychanki, złośliwe uwagi a nawet czyny, wpisały się w krajobraz placówki w sennym Godalming. Jak w takich warunkach miał powstać zespół, który przez lata działalności, zaprzeczał wszelkim prawom muzycznego show-biznesu?</i></span><br />
<div style="color: black;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="color: white; text-align: justify;">W jedności siła. Taki zamysł zaświtał w głowach młodych muzyków i tuż po rozpoczęciu nowego roku szkolnego, dogadali się, zakopali wojenny topór a najlepsi z nich połączyli siły by kontynuować karierę pod innym szyldem, który...nigdy nie był ich pomysłem. Z The Garden Wall przyszedł wokalista Peter Gabriel, pianista Tony Banks oraz perskusista Chris Stewart natomiast z drugiego obozu: gitarzysta Anhony Phillips i wszechstronny muzyk Mike Rutheford. Tak oto wykrystalizował się pierwszy skład zespołu, który nigdy nie rozwiązał się oficjalnie a do dziś działa na zasadzie wspólnego konceptu komponowania, towarzystwa wzajemnej koncertowej adoracji i Bóg wie czego jeszcze. Zespołu nie ma ale kariera ma się dobrze. Gdzie tu logika? W tym przypadku nie istnieje...</div><div class="MsoNormal" style="color: black; text-align: justify;"><br />
</div><div style="color: yellow; text-align: center;"><span style="font-size: x-large;"><b style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">OTWARCIE KSIĘGI RODZAJU</b></span><br />
<span style="font-size: x-large;"><b style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;"> </b></span></div><div style="color: yellow; text-align: center;"><br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLJ3KktWn89vm2IxVTTZ29Fn_RC-bRab9iYT3ul5Rk-h3pKx0jTeWRBIUkWsEIQzosWT1wuvQlk_5zeRhITSXsDg47A_lLIvhM1REgBXjnJxShIqMVTx_nvVJ-c7Y-HUoJZYEOkHzPANdR/s1600/Genesis-From-Genesis-To-R-473132.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLJ3KktWn89vm2IxVTTZ29Fn_RC-bRab9iYT3ul5Rk-h3pKx0jTeWRBIUkWsEIQzosWT1wuvQlk_5zeRhITSXsDg47A_lLIvhM1REgBXjnJxShIqMVTx_nvVJ-c7Y-HUoJZYEOkHzPANdR/s320/Genesis-From-Genesis-To-R-473132.jpg" width="250" /></a><span style="font-size: x-large;"><b style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;"> </b></span><!--[if gte mso 9]><xml> <w:WordDocument> <w:View>Normal</w:View> <w:Zoom>0</w:Zoom> <w:HyphenationZone>21</w:HyphenationZone> <w:DoNotOptimizeForBrowser/> </w:WordDocument> </xml><![endif]--><div class="MsoBodyText" style="color: white; text-align: justify;">Nazwa grupy jest dziełem ich starszego kolegi, również absolwenta Chaterhouse, Jonathana Kinga, który z powodzeniem pracował wówczas w wytwórni Decca Records. Muzycy dostarczyli mu nagrania demo a on zajął się resztą. Pomógł zorganizować profesjonalne nagrania i wymyślił nazwę Genesis. Niestety, King był tylko współpracownikiem, nie posiadającym większej siły przebicia ani mocnych znajomości, dlatego mógł ograniczyć się tylko do skromnych działań promujących. Trwające rok z lekkim okładem wysiłki wreszcie przyniosły skutek w 1968 roku. Udało się wypromować i nagrać singiel "The Silent Sun", który miał być biletem do dalszej kariery a sama wytwórnia od jego powodzenia, uzależniała dalszą współpracę. Utwór wywołał skromne zainteresowanie ale klapą nie był. Decca Records dała zielone światło na kolejne nagrania i wreszcie, ku uciesze Kinga i Genesis, na początku 1969 roku zapadła decyzja o wydaniu debiutanckiego materiału "From Genesis To Revelation". Albumu, który wtedy miał być kluczem d<span style="color: white;">o bram muzycznego raju a okazał się komercyjnym rozczarowaniem i zlepkiem myśli nad zakończeniem kariery, będącej jeszcze w głębokich powijakach.</span></div><div class="MsoBodyText" style="color: white; text-align: justify;"><br />
</div><div style="color: white;"> </div><div class="MsoNormal" style="color: white; text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<br />
<div style="color: white; text-align: justify;"> </div><div class="MsoBodyText" style="color: white; text-align: justify;"><span style="color: white;">Muzyczna zawartość nie była Objawieniem, jakie sugerował jej tytuł. Bo oto Genesis zaproponował rock progresywny, inspirowany niesamowitym albumem The Moody Blues "Days Of Future Passed". Sp</span>okojne, delikatne brzmienie, podsycone smyczkowymi miniaturami w tle, dopiero co wdrapało się na szczyt muzycznych list. Peter Gabriel jeszcze nie czarował swoim głosem. Nie było więc łatwo zrzucić z piedestału bardziej popularnego wtedy rywala do sławy. Pomimo, że zespół bardzo ciekawie wkomponował w swoją twórczość pogłos twórczości złotej ery brytyjskich boysbandów lat sześćdziesiątych, to i tak spektakularnego sukcesu nie odniósł. Ciągle czegoś brakowało. Może błędem było połączenie tych dwóch manier? Tego nie dowiemy się nigdy. Niemniej takie kompozycje, jak "Fireside Song", "Am I Very Wrong?" (najlepszy na płycie) czy też "The Silent Sun” należy ocenić wysoko. Już wtedy pokazały olbrzymi kunszt i potencjał kompozytorski drzemiący w Genesis. Artyzm, który miał wkrótce nadejść i zapewnić im należne miejsce wśród pomników muzyki.</div><div style="color: white; text-align: justify;"> </div><div class="MsoNormal" style="color: white; text-align: justify;">Zrażona niepowodzeniem wytwórnia Decca Records, wycofała się ze współpracy, zostawiając zespół na lodzie. Z grupą żegnają się perkusista Stewart oraz promotor King, który pod naciskiem swoich pracodawców musiał taką decyzje podjąć. Przez następne dwanaście miesięcy ich głównym zajęciem pozostają studenckie kluby muzyczne oraz nachalne sprawdzanie wytrzymałości drzwi przy okazji wizyt w przybytkach branży wydawniczej. Gorączkowo poszukiwano także perkusisty po opuszczeniu szeregów przez Johna Silvera. Negle los się uśmiechnął. Niejaki Tony Stratton-Smith zauważył w nich potencjał i zapropnował współpracę ze swoją dopiero co utworzoną wytwórnią Charisma Records. Znaleziono też odpowiedniego kandydata w osobie Johna Mayhewa ale i ten po nagraniu albumu "Trespass" osierocił Genesis. I dopiero wtedy nadszedł moment przełomowy w historii grupy. Jak grom z jasnego nieba spada im osoba wszechstronnie wykształconego muzyka z doświadczeniem w formacji Flaming Youth, inteligentnego z obyciem scenicznym, muzycznego erudyty i śpiewającego...perkusisty w jednym. <span lang="EN-US">Nazywał się Collins, Phil Collins. </span>Sprowokował kolejny paradoks w przypadku zespołu, który w pewnym momencie nie miał nic ale jakimś cudem przyciągał do siebie muzyków wspaniałych. Pierwszy był Collins a drugim...to już opowieść na kolejny odcinek serialu "Genesis".</div><div style="color: white; text-align: justify;"> </div><div class="MsoNormal" style="color: white; text-align: justify;"><br />
</div><div style="color: white; text-align: justify;"> </div><div class="MsoNormal" style="color: white; text-align: justify;"><b>Ocena: 7,5/10</b></div><div style="text-align: justify;"> </div></div><div style="color: black; text-align: justify;"></div></div><br />
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-61152917554773617692011-08-26T11:55:00.003+02:002011-08-26T12:03:49.467+02:00Queen - Queen (1973)<div style="color: orange; text-align: justify;"><i>Końcówka lat sześćdziesiątych i początek siedemdziesiątych. Bywalcy zapyziałych studenckich klubów w londyńskich dzielnicach Hammersmith and Fulham, <b><span style="font-weight: normal;">Hampstead względnie Soho, oklaskują występy amatorów, grających pod szyldami Johny Qualle And The Reactions, Beat Unlimited i Smile. Niepozorni, lekko stremowani młodzi ludzie zarabiają w ten sposób na swoje utrzymanie. Nad ranem zwijają manatki i rozchodzą się do domów. Dwóch z nich zna się od lat. Podają sobie ręce i mówią „do zobaczenia jutro”. </span></b><b><span lang="EN-US" style="font-weight: normal;">To gitarzysta Brian May i perkusista Roger Meddows-Taylor.</span></b></i></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><b><span style="font-weight: normal;">Na dłuższą metę takie życie nie miało sensu. Przynajmniej tak stwierdził nasz duet bohaterów i postanowił czym prędzej wyrwać się ze sterylnego klubowego naczynia i wejść na muzyczne salony. Najlepiej z własnym, nowym zespołem. Na początku 1972 roku ten plan powoli zaczął kiełkować. Skaperowali basistę Johna Deacona i – przede wszystkim – tajemniczego intrygującego wokalistę o pseudonimie Larry Lurex. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że w jego osobie odnajdą brakujące ogniwo do potężnego sukcesu, zapisanego w aktach przeznaczenia. Człowiek, którego charyzma, energia i wrodzona egzotyka porywała tłumy biorąc ich na świadków swojej supremacji na światowych scenach rocka i popu. Miał być f</span></b><span style="font-weight: normal;">orpoc</span><b><span style="font-weight: normal;">ztą ich popularności aż po dzień dzisiejszy, gdy nie ma go już wśród żywych.</span></b></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
<b></b></div><div style="color: yellow; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: center;"><span style="font-size: x-large;"><span style="font-weight: normal;"><b>PRZYGOTOWANIA DO KORONACJI</b></span></span></div><b></b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBbvuTBLRAZaWzKpGbDUAJnb8t-f06lx2TpJlnOBZX0wkRWxk0mWUKg7GyIjYyocL1s5GkUXgQmoZpeAaYVeVgG7IwGj9KhVgcW0OzeW8GBl-QCiStzt-0PvkLFNmWZ4oZBWSSzk0w-Ajm/s1600/queen.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBbvuTBLRAZaWzKpGbDUAJnb8t-f06lx2TpJlnOBZX0wkRWxk0mWUKg7GyIjYyocL1s5GkUXgQmoZpeAaYVeVgG7IwGj9KhVgcW0OzeW8GBl-QCiStzt-0PvkLFNmWZ4oZBWSSzk0w-Ajm/s320/queen.jpg" width="250" /></a></div><div class="MsoBodyText" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><b><span style="font-weight: normal;">Urodzony w Zanzibarze Lurex naprawdę nazywał się Frederick Bulsara a w jego żyłach arabskie erytrocyty mieszały się z hinduskimi leukocytami. Na poczet nowego zespołu, zmienia pseudonim na Mercury, dodając pieszczotliwą wersję swojego prawdziwego imienia: Freddie. Zamierzchła legenda głosi, że początkowo zespół nazywać się miał Queer, co w wolnym tłumaczeniu znaczy mnie więcej "odszczepieniec", "odmieniec" albo "dziwadło". W pewnych londyńskich i nie tylko kręgach, słowo to oznaczało zbyt dosadne określenie homoseksualisty. Koniec końców przyjęto szyld Queen, który też miał swoją wymowę i przystąpiono do rozpisywania materiału na debiutancki album. Inspiracji szukano praktycznie wszędzie, nawet za oceanem. Podstawą miał być królujący wtedy glam, ostre mocne dźwięki rozkręcającego się jak karuzela hard rocka, melodie rodem z nieformalnych wtedy nagrań rodzącej się Abby, trochę psychodelii a nader wszystko sceniczna maniera i szyk rodem z Broadwayu i złotej ery tamtejszego kabaretowego życia. Po ogromie wysiłku marketingowego i promocyjnego wreszcie udało się w 1972 roku podpisać kontrakt z wytwórnią EMI.</span></b><br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<b><span style="font-weight: normal;"></span></b><br />
<b><span style="font-weight: normal;">Mając już umowę w kieszeni, rozpoczęto serię koncertów promujących po sławniejszych londyńskich klubach wyższych sfer. To już nie były studenckie meliny a lokale, gdzie zawsze można było spotkać ówczesnych celebrytów i ludzi, którzy pociągali za wszystkie wtedy możliwe muzyczne sznurki. Pierwszy singiel "Keep Yourself Alive" nie wzbudził większego zainteresowania choć już na nim kształtował się charakterystyczny i rozpoznawalny styl zespołu. Mercury mając na uwadze taką możliwość, zachował prawo do dawnego pseudonimu i wydał nawet kilka singli ale gdy i one pozostały bez echa, postanowił wraz z nowym Queen pieczołowicie wymodelować pełny album, który dzięki kontraktowi płytowemu, wisiał już na przysłowiowym włosku. Imienny debiut światło dzienne ujrzał w 1973 roku i był wypadkową ich inspiracji i ówczesnych trendów. Glamowe zabarwienie, mocne solidne brzmienie, silny pierwszoplanowy wokal Mercurego, tułająca się po płycie psychodelia, "kabaretowe" linie wokalne i chórkowe zaśpiewy. Materiał pełen odniesień i nawiązań do królujących (zabawne słowo w kontekście nazwy „Queen”) wtedy Deep Purple i Led Zeppelin. Płyta choć studyjna, dobitnie daje wyobrażenie scenicznego występu i poniekąd już na niej Queen objawił estradowy fenomen, który po serii tras koncertowych tegoż samego roku, przylepił się do nich na stałe. Show, dynamizm, przepych, patos, cyrk, kabaret - tak już zawsze miało być. Kulminacją była słynna koncertówka "Live At Wembley" wydana w 1992 roku a zarejestrowana sześć lat wcześniej. No ale to opowieść na inny rozdział. Albumem "Queen" rozpoczął się marsz królowej na tron estradowego pop rocka, który od początku lat osiemdziesiątych był jej. Aż po abdykację w tragicznych okolicznościach...</span></b></div><div class="MsoBodyText" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
<b></b></div><div class="MsoBodyText" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><span style="font-weight: normal;"><b>Ocena: 8,5/10</b></span></div><b></b>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-84788760784439738532011-08-24T12:30:00.000+02:002011-08-24T12:30:13.201+02:00Led Zeppelin - In Through The Out Door (1979)<div style="color: orange; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><i>Przez dwanaście lat działalności mieli świat u stóp. Każda ich kolejna płyta wyznaczała modę na rockowe granie i podnosiła poprzeczkę innym, tworząc potężne pokłady motywacji. Poniekąd dlatego dekada lat siedemdziesiątych zawsze już będzie synonimem płyt wybitnych w całym gatunku. Każdy chciał się zbliżyć i zrozumieć fenomen. Rzesze miej utalentowanych naśladowców wprost bezczelnie wykorzystywali wszystko to, co miało kojarzyć się z Led Zeppelin. Świat muzyki już zapomniał o tworze "Kingdom Come", który grał tak samo, wyglądał tak samo ale uparcie twierdził, że z Mistrzami nic wspólnego nie ma.</i></div><div style="color: orange; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;">Koniec lat siedemdziesiątych to wielka inwazja muzyki spod znaku punk. Olbrzymie przetasowanie na brytyjskim rynku muzycznym odbijało się czkawką klasykom rocka. Świat stracił zainteresowanie gatunkiem, szukał form odreagowania w innych dźwiękach. Mimo obłędnej popularności, już w połowie lat siedemdziesiątych dało zauważyć się symptomy fatum, które zawisło nad członkami Led Zeppelin oraz ich bliskimi. Kolos na stalowych nogach zaczynał się kruszyć. Rzeczywistość za nic w świecie nie chciała być sprzymierzeńcem i sojusznikiem. Mimo przeciwności losu, powstała w roku 1979 płyta, która jest początkiem końca, smutkiem, żalem, tęsknotą i pożegnaniem z karierą.</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div align="center" class="MsoNormal" style="color: yellow; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: center;"><span style="font-size: x-large;"><b>LEGENDA GASI ŚWIATŁO</b></span></div><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh70vs_Dp0aoGmk65Yu-Pgfx8aRsHeqtQO-5-RAUQOD2IGYBHrVwwH2LyRiGP9Qux5VeSj8Pz4cByIqXXnRlkkUbgWfciVukTfQ7Ot60BTLUtyhCQgm46d7_mYd_ac_HDRjMNctV0KQgkI6/s1600/zeppelin.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh70vs_Dp0aoGmk65Yu-Pgfx8aRsHeqtQO-5-RAUQOD2IGYBHrVwwH2LyRiGP9Qux5VeSj8Pz4cByIqXXnRlkkUbgWfciVukTfQ7Ot60BTLUtyhCQgm46d7_mYd_ac_HDRjMNctV0KQgkI6/s320/zeppelin.jpg" width="250" /></a></div><!--[if gte mso 9]><xml> <w:WordDocument> <w:View>Normal</w:View> <w:Zoom>0</w:Zoom> <w:HyphenationZone>21</w:HyphenationZone> <w:DoNotOptimizeForBrowser/> </w:WordDocument> </xml><![endif]--> <div class="MsoBodyText" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;">Wszystko zaczyna się pod koniec 1975 roku. Wtedy to, zdaniem lekarzy, cudem z wypadku samochodowego, wraz z żoną, wychodzi Robert Plant. Dwa lata później ma miejsce incydent, który mocno nadszarpnął kieszeń zespołu. Pod zarzutem pobicia za kratki trafia perkusista John "Bonzo" Bonham, operatywny manager Peter Grant oraz jeden z ochroniarzy grupy. Finałem całej sprawy jest wyrok sądu, opiewający na dwa miliony dolarów odszkodowania dla ofiary.<span> </span>Tego samego roku olbrzymią osobistą tragedię doświadcza Plant. W lipcu z powodu choroby świat opuszcza jego pięcioletni synek. Prawdziwy szok, trauma i cierpienie. Gdy do tego dodamy, że wkrótce poważnych obrażeń w wypadku samochodowym doznaje Bonham, świat musiała obiec informacja o rychłym rozwiązaniu zespołu. Mimo co rusz spadających pod nogi kłód, muzycy zdołali się pozbierać i po trzech latach przerwy, przystąpiono do nagrywania ostatniej – jak się później okazało – płyty, zawierającej nowy materiał.</div><div class="MsoBodyText" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoBodyText" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<div> </div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;">Ze względu na restrykcyjny system podatkowy, album "In Through The Out Door" nie mógł być rejestrowany na terenie Zjednoczonego Królestwa. Długo szukano odpowiedniego miejsca aż wreszcie wybór padł na studio konsorcjum Polar, należącego do legendy szwedzkiej muzyki Abby i mieszczące się w Sztokholmie. Samo wydawnictwo nigdy nie osiągnęło komercyjnego sukcesu na miarę poprzedniczek. Abstrahując już od faktu, że mało kto chciał wtedy już taka muzykę słuchać, trzeba obiektywnie przyznać i ujrzeć jej kompozycyjną słabość. Nie było już czuć Iskry Bożej, objawiającej się przy okazji każdej nuty. Zespół w swej muzycznej treści poszedł dalej i lwią część albumu ubrał w syntezatorowe dźwięki, które nie były w smak większości fanom. To już nie był to Led Zeppelin. Szukanie czegoś nowego nie było dobrym zabiegiem a pogorszyło tylko sprawę. Na domiar złego smutnym i pełnym nostalgii elementem płyty jest kompozycja "All My Love", którą Plant napisał i poświęcił swojemu tragicznie zmarłemu synkowi. Żal i boleść wylewająca się z każdego taktu, ukazuje powolne zniechęcenie do dalszej pracy pod szyldem Led Zeppelin. Znakiem tego było znaczne ograniczenie działalności koncertowej do jednego występu w roku 1979. Mimo, że latem następnego roku odbyli ostatnią wielką trasę po Europie, wciąż wiszące fatum powoli dawało znać o sobie. We wrześniu cały kwartet spotkał się w Windsorze w domu Planta by przystąpić do prób przed tournee po Ameryce Północnej. Suto zakrapiane spotkanie zakończyło się tragedią, która w efekcie położyła kres Legendzie. W dniu 25 września 1980 przed godziną 14.00 odnaleziono w pokoju ciało Bonhama, który we śnie udusił się wymiocinami. Tego samego roku, dokładnie 4 grudnia, wytwórnia Swan Song przekazuje światu oświadczenie zespołu o definitywnym zakończeniu działalności.</div><div style="text-align: justify;"> </div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;">Na ile ten krok był świadomy a na ile nie, ciężko jednoznacznie odpowiedzieć. Płyta "In Through The Out Door" nie była oszałamiającym sukcesem a na taki muzycy liczyli. Następczyni "Coda" z 1982 roku, zawierała odrzuty z poprzednich sesji nagraniowych ale powstać musiała. Obowiązywał ich kontrakt z wytwórnią. Z drugiej strony zejście ze sceny idola, zawsze napędza machinę koniunktury i powoduje wzrost zainteresowania. Tak oto przeszli do historii Wielcy z Wielkich...</div><div style="text-align: justify;"> </div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"> </div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><b>Ocena: 6/10</b></div><br />
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-84378483308811900802011-08-24T10:12:00.003+02:002011-09-18T13:23:23.376+02:00Slade - The Amazing Kamikaze Syndrome (1983)*<div class="MsoBodyText" style="color: orange; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><i>Pięć lat. Mniej więcej tyle trwało na Wyspach brytyjskich szaleństwo związane z glam rockiem. Lata 1972 – 1977 to okres panowania królów w osobach: Gary’ego Glittera, Marca Bolana i jego T.Rex, Eltona Johna, reaktywowanego Davida Bowie oraz formacji Slade, która bodaj najbardziej w historii rozsławiła ten styl, będąc jednocześnie symbolem jego upadku i narodzin nowej fali buntu, która w Anglii przybrała imię punk rocka a w dalszej perspektywie Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu.</i></div><div class="MsoBodyText" style="color: orange; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">Slade nie był zespołem, który zawsze należało traktować poważnie. Wszak cały gatunek w którym czuli się jak ryba w wodzie, był tylko marną imitacją rock and rollowego buntu pokoleniowego oraz parodią art rocka, którego idee wyśmiewał i deprecjonował do roli błyszczących cekinów oraz butów na okrutnie wysokiej podeszwie. Byli jak tandetny cyrk tudzież rubaszny żart, śmieszący tylko i wyłącznie po czwartym piwie. Mieli swoje pięć minut, które wykorzystali i wycisnęli jak zdrową cytrynę. Ten krótki tekst nie będzie jednak o tym. Ten tekst opowie o ucieczce, swoistym wygnaniu z kraju, który najpierw śmiał się przy ich muzyce do rozpuku a następnie pokazał im drzwi. Może to dość mocne słowa lecz chyba leżą najbliżej prawdy i oddają stan ducha muzyków na początku lat osiemdziesiątych.</span></span></div><div style="text-align: justify;"></div><div style="color: yellow; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: center;"><br />
<b><span style="font-size: x-large;">LUDYCY NA WYGNANIU</span></b></div><div style="color: yellow; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"></div><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3nCSgt1L3wCSMw-uTO-IDT-lEVYWx89EqLVArJkNdVyWxQkXPxv95Mws50qkBlQ-waTfzOxZzKTJhIxU5OsU8BN9fhKLoCxGHdmrSEd3Y4ruTTqamEC8PXa112CS-23AqKdOODkG9h0Pf/s1600/2859231-slade-the-amazing-kamikaze-syndrome.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3nCSgt1L3wCSMw-uTO-IDT-lEVYWx89EqLVArJkNdVyWxQkXPxv95Mws50qkBlQ-waTfzOxZzKTJhIxU5OsU8BN9fhKLoCxGHdmrSEd3Y4ruTTqamEC8PXa112CS-23AqKdOODkG9h0Pf/s320/2859231-slade-the-amazing-kamikaze-syndrome.jpg" width="250" /></a></div><div class="MsoBodyText" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;">Ludyzm ich muzyki objawiał się w pokrętnym rozumieniu brytyjskiej ortografii i traktowaniu jej niczym fabrycznego muru, na którym wypisuje się hasła buntu i anarchistyczne tezy. Z tego powodu cierpiąca na brak zajęć (czytaj: pracy) angielska młodzież lat siedemdziesiątych swój czas odmierzała imprezami z królującym glamem oraz meczami piłkarskimi, będącymi odskocznią od codziennego szarego życia. Kręgi intelektualistów już dawno wyrzuciły ich poza nawias, upatrując wyższe idee w twórczości Jethro Tull, King Crimson, Genesis czy też Yes. Co prawda uboższy plebs nie do końca akceptował dziwaczny image muzyków ale przymykał na niego oczy. Dopiero nadchodzący wielkimi krokami ruch punk rockowy nadał ekscentrycznemu wyglądowi pewien sens i modę. I właśnie tenże zryw, którego bez muzyki Slade pewnie by nigdy nie było, wycofał naszych bohaterów na dalszy plan. Skierował ich na boczny tor i w perspektywie kolejnej nadchodzącej fali nowego brytyjskiego muzycznego ładu pod szyldem NWOBHM, zmusił do szukania sobie nowego siedliska na ziemi. Oczy i uszy Slade zostały zwrócone ku miejscu, które było najbardziej oczywiste ze wszystkich...</div><div class="MsoBodyText" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoBodyText" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<div class="MsoBodyText" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;">Purytańska Ameryka lat siedemdziesiątych nie była miejscem gdzie dziwacy robili karierę od razu, bez mycia rąk. Nawet kultowemu Kiss zajęło to trochę czasu bo tamtejsze społeczeństwo dało sobie wmówić, że ich makijaż nawiązuje do sciene-fiction oraz komiksowych bohaterów. A propos Kiss – nie jest tajemnicą, że Slade było ich wielką inspiracją a największą koncertowy album "Alive" z 1972 roku po którym Kiss po prostu powstać musiał. W takim duchu po latach wypowiadał się Gene Simmons, basista "Pocałunku".</div><div style="text-align: justify;"></div><div class="MsoBodyText" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;">W takich oto warunkach Slade znajduje nowy rynek zbytu na swoją muzykę. Poniekąd symbolem tego okresu jest album "The Amazing Kamikaze Syndrome" z 1983 roku. Na rodzinnej wyspie młodzież pasjonuje się kolejnymi singlami i pełnymi płytami Iron Maiden, Angel Witch, Diamond Head tudzież Saxon. Na kontynencie Amerykańskim novum w postaci NWOBHM jeszcze nie dotarło w takiej ilości, by pokonać glam. Pasjonatów i fanatyków było jak na lekarstwo. Slade święci triumfy, bije rekordy frekwencji na festiwalach. Ich uczniowie Kiss już są żyjącym kultem. Idylla póki co trwa w najlepsze. Trwa, bo tylko kwestią czasu było nadciągnięcie zjawiska odpowiadającego temu na Wyspie. Sama płyta komasuje w sobie styl Slade z lat siedemdziesiątych. Co prawda melodii jest więcej i brzmieniowy nieład ustąpił miejsca rock and rollowej manierze najwyższej próby ale reszta pozostaje bez zmian. Prostota kompozycji, maniera boogie przy okazji każdej nuty, krzykliwy wokal Noddy’ego Holdera, zabawa ortografią, radość grania i teksty...o wszystkim i o niczym zarazem, wykrzykiwane niczym hasła polityczne. Ciągle ma się wrażenie, że uczestniczy w tanim występie cyrkowym, skrojonym dla mas. "High And Dry", "Slam The Hammer Down" czy też "Run Runaway", to kompozycje wpadające w ucho, bujające ale bez większej wartości artystycznej. Dopiero przepiękny balladowy "My Oh My" ujawnia piękną nutę nostalgii siedzącą gdzieś głęboko w sercach Holdera i spółki. Wzruszający utwór.</div><div style="text-align: justify;"></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;">Byli fenomenem dwóch nacji. Zawsze pozostaną w pamięci jako niezłomni artyści, taplający się w kiczu, który sami nazwali i uprawiali celowo. Wielcy Kuglarze o których jeszcze warto będzie wspomnieć i pośmiać się z ich muzyki. Architekci i twórcy współczesnej muzyki rozrywkowej doby otaczającej nas komercji.<br />
<br />
* W USA wydana w 1984 roku pod szyldem "Keep Your Hands Off My Power Supply" z zupełnie inną okładką.<br />
<br />
<b>Ocena: 7/10 </b></div><div style="text-align: justify;"></div><div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-33122676219407030802011-08-23T11:36:00.002+02:002011-08-24T12:32:33.922+02:00Fleetwood Mac - Tango In The Night (1987)<div style="color: orange; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><span style="font-size: small;"><i>Gdy w lipcu 1967 roku niezniszczalny tytan brytyjskiego białego bluesa John Mayall wydał świadectwo ukończenia zacnej szkoły Bluesbreakers dwóm swoim absolwentom: Peterowi Greenbaumowi i Mickowi Fleetwoodowi, zapewne nie miał bladego pojęcia, że za równe dwadzieścia lat, stworzony przez nich zespół, wyda bodaj jedną z najwspanialszych płyt w historii...pop rocka. O ile nie najwspanialszą...</i></span></div><div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;"><br />
</div><div class="MsoBodyText" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><span style="font-size: small;">O początkach formacji Fleetwood Mac będzie możliwość pomówić przy innej okazji. Koleje muzycznych losów i ewolucja ich twórczości są czymś doprawdy frapującym i niesamowitym. Bardzo rzadko zdarza się sytuacja, gdy na piedestale uprawianych przez siebie różnych stylów grania, osiągnąć absolutne mistrzostwo i krystaliczną perfekcję. Tylko nietuzinkowe kompozycyjne umysły potrafią poruszać się w dwóch jakże diametralnie różnych obszarach. Takie właśnie persony zgromadził pod swoimi skrzydłami Mick Fleetwood, spinając klamrą dwie dekady, okraszone burzliwą karierą.</span></div><br />
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: center;"><span style="font-size: x-large;"><b style="color: yellow;">TANGO Z MICKIEM</b></span></div><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisCXuvAwJDAU0uST8bz1KBab0ZmJOQYh8g63zBiNVq_Dh_0aYWRyXb7Qn_wVRiTThl-nnYRNyBX7J7uyzxtaKpldSmnLKyoQhMicGPY1mZyLtgIPAgz9QfQzlh6oIZAE8qIqugJoILofm1/s1600/tango.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisCXuvAwJDAU0uST8bz1KBab0ZmJOQYh8g63zBiNVq_Dh_0aYWRyXb7Qn_wVRiTThl-nnYRNyBX7J7uyzxtaKpldSmnLKyoQhMicGPY1mZyLtgIPAgz9QfQzlh6oIZAE8qIqugJoILofm1/s320/tango.jpg" width="250" /></a></div><div style="text-align: justify;"></div><div style="text-align: justify;"></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;">Potężny sukces albumu "Rumours" z 1977 zaskoczył wszystkich, począwszy od samych artystów poprzez wydawców aż na krytykach kończąc. Liczbę ponad 25 milionów sprzedanych egzemplarzy (co było ówczesnym rekordem wszech czasów) pobił dopiero "Thriller" Michaela Jacksona pięć lat później. Przebojowa formuła wspomnianej płyty a także jej komercyjny sukces sprawił, że kolejne wydawnictwa "Tusk" oraz "Mirage" podtrzymywały globalny trend zespołu. Nie były to jednak płyty, które ścinały z nóg melomanów i obiektywnych krytyków. Solidne i tylko dobre propozycje zespołu pozyskały nowych fanów (głównie w Stanach Zjednoczonych) a powoli traciły tych najwierniejszych, tęskniących za bluesowym obliczem Fleetwood Mac. </div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;">Przez pięć lat, od wydania "Mirage" w 1982 roku, zespół żył i oddychał wyłącznie estradą. Sceny całego świata śledziły udane eksperymenty, które często dotykały stylu country, popu czy też soulu. W tym samym czasie nasiliły się pogłoski o sekciarskiej działalności Fleetwooda. Do dziś nie wiadomo, ile te plotki miały w sobie prawdy a ile marketingowego chwytu. Wiadome jest na pewno jedno: domniemany trick spełnił swoją powinność. </div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;">O zespole znowu było głośno. Fleetwood wykorzystał koniunkturę i w 1987 roku, pod płaszczykiem baśniowej okładki, ukazało się "Tango In The Night". Płyta piękna, płyta magiczna, płyta wyjątkowa, płyta godna panteonu sław całej muzyki rozrywkowej. Jej inwencja aranżacyjna, delikatne radiowe brzmienie, błyskotliwość kompozycyjna i artystyczny kunszt chwyta za serce, umysł i duszę. Oparta na wysublimowanej sekcji rytmicznej, delikatnych klawiszach i praktycznie zdeprecjonowanej gitary, odniosła gigantyczny sukces. Charakterystyczne ciepłe żeńskie głosy Stevie Nicks i Christine McVie okrasiły całość i sprawiły, że takie hity, jak: "Seven Wonders", "Everywhere" czy też "Little Lies" zna każdy i po dziś dzień słyszymy je w rozgłośniach radiowych. Wspomagane przez tytułowy "Tango In The Night" (wyborny wokal wyśmienitego...gitarzysty Lindsdeya Buckinghama) oraz "Caroline" dopełniają obraz absolutu w gatunku pop rock. Szkoda, że nigdy później zespół nawet nie zbliżył się do tego poziomu. Odszedł Buckingham a kolejny album "Behind The Mask" był tylko łabędzim śpiewem. Na szczęście pozostawili po sobie pomnik twardszy <span class="st">niż ze spiżu.</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><span class="st">Paradoksalnie olbrzymi sukces z 1977 roku napędził emocjonalne piekiełko. Podczas rejestracji "Tango In The Night" każdy z członków zespołu miał w swojej biografii problemy natury osobistej. Wokalistka McVie już nie była żoną basisty Johna McVie. Po sprawie rozwodowej byli już Nicks i Buckingham. Fleetwood był w podobnej sytuacji. Na szczęście w 1987 roku wszystkie uprzedzenie poszły w ciemny kąt. Liczyła się tylko twórczość i muzyka. Powtórzę to raz jeszcze: przepiękna muzyka...</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><b><span class="st">Ocena: 10/10</span></b></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: justify;"><br />
</div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-46014914426311462802011-08-22T14:42:00.003+02:002011-08-22T19:01:00.349+02:00Damn Yankees - Don't Tread (1992)<div style="text-align: justify;"><i style="color: orange;">Amerykanie, to dziwna nacja. Co rusz potrafią gloryfikować z pozoru dziwne incydenty a ich autorów wynosić do rangi bohaterów. Dlatego wielce prawdopodobne jest, że gdyby Tommy Shaw ocalił łosia od tradycyjnego corocznego odstrzału w ciemnych i bagnistych lasach północnego Oregonu, to zapewne takowym by w opinii publicznej został. Skąd taka błyskotliwa dygresja? Przekonajcie się sami...</i><br />
<i style="color: orange;"> </i> </div><div style="text-align: justify;">Damn Yankees na początku lat dziewięćdziesiątych to była marka i towar najwyższej jakości. Byli wszędzie tam, gdzie potrzeba chwili, nakazywała obecność bożyszcza mas. Brali udział w muzycznej kampanii przy okazji Igrzysk olimpijskich w Barcelonie, jednocześnie promując swój drugi album o którym będzie tu mowa. A propos - trzeba im przyznać, że swoje pięć minut umieli perfekcyjnie wykorzystać i skomasować jej dziedzictwo przez tak krótki okres. "Don't Tread" był niezamieżonym pożegnaniem z wielkim muzycznym światem, który mieli u stóp. Zasłużenie płyta, jak i sam zespół, stanowi zacne grono ikon amerykańskiego melodyjnego Rocka. Dzisiejszy odcinek sponsoruje właśnie wspomniany "Don't Tread" i hasło: </div><br />
<div style="text-align: center;"><span style="color: #ffff33; font-size: 130%; font-weight: bold;"><span style="font-size: 130%;">OSTATNI LOT TRZMIELA</span></span> </div><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZabrc9jVh-9XQc-WTSYZxTKLz5gtUa9sdcvbzyuSPxBM35mP1yrJsw7q6doVZYnSXOlICTUaheqQDlAZ84KMMRH3mUbwz3IyAb9jQ98swS93XQHQ-bLNlsCXeKyeh6IAT3io_8tMSGUPo/s1600/Don%2527t+Tread.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZabrc9jVh-9XQc-WTSYZxTKLz5gtUa9sdcvbzyuSPxBM35mP1yrJsw7q6doVZYnSXOlICTUaheqQDlAZ84KMMRH3mUbwz3IyAb9jQ98swS93XQHQ-bLNlsCXeKyeh6IAT3io_8tMSGUPo/s320/Don%2527t+Tread.jpg" width="250" /></a></div><div style="text-align: justify;">Sama płyta w prostej linii odziedziczyła spuściznę debiutu. Już początek w postaci utworu tytułowego, nakazuje nam porzucić myśli o jakimkolwiek ukłonie w stronę czegoś innego, niż to, do czego przyzwyczaili swoich fanów. "Fifteen Minutes Of Fame" to kompozycja, których pełno w ich dorobku. Przebojowy riff i współgrający z nim refren. Sztampa, schemat i istota - czyli to, co tygryski z wymalowanym uśmiechem AOR lubią najbardziej. Trzeci w kolejności, to drugi najbardziej rozpoznawalny hit Damn Yankees. Motoryka i melodyjność "Where You Goin' Now" rzuca na kolana koneserów takiego stylu i objawia prawdę absolutną: Tak właśnie powinien brzmieć hymn gatunku i utwór kojarzony z nim przez następne dekady. Kolejne "Dirty Dog", "Mister Peace" oraz "Silence Is Broken", to wałki w owym czasie wykorzystane w produkcjach filmowych. Największą karierę zrobił ten ostatni, towarzysząc skądinąd sympatycznemu Jean Claudowi Van Damme'owi w obrazie "Nowhere To Run", czyli "Uciec, ale dokąd ?" idąc za rodzimym tłumaczeniem klasyków tej profesji. Druga część płyty kropka w kropkę stanowi lustrzane odbicie jej pierwszej odsłony, toteż wyliczanie charakterystycznych cech trącałoby niepotrzebnym zanudzaniem czytelnika. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><a name='more'></a><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Jak to w życiu bywa, gdy przychodzą sława i pieniądze za pan brat w ich towarzystwie pojawia się efekt zmęczenia materiału. Z tą różnicą, że członkowie Damn Yankees nie chcieli przekuć tej zaraźliwej cechy na nowy LP. Były podchody, były próby, była koncepcja nowego albumu, który w okolicach 1998 roku miał wygodnie usadowić się na półkach sklepowych i nosić tytuł "Bravo". Wiedzieli, kiedy zejść ze sceny niepokonnanym, bo miałem okazję słyszeć nowe kawałki, które w efekcie znalazły się na solowym projekcie Shawa "7 Deadly Zens", który na początku nowego Millenium trafił na rynek. To było zjadanie własnego ogona a i prezentowany poziom kompozycji pozostawił po sobie przemożną ochotę na ziewanie. Potem wytwórnia wypuściła dwie kompilacje największych przebojów, ale jak to bywa z tego rodzaju wydawnictwami, były one marną próbą nabicia sobie kabzy. </div><div style="text-align: justify;">Jak potoczyły się dalsze lody członków zespołu ? Wszyscy powrócili do swoich macierzystych kapel i kontynuowali z większym bądź mniejszym skutkiem działalność muzyczną. Niektórzy z nich, jak Shaw i Blades otwarli projekt "Shaw Blades", którego nie słyszałem na uszy. Przedstawiona tu płyta w pełni świadomie wchodzi do panteonu gwiazd gatunku, który niewątpliwie po zawieszeniu działalności Damn Yankees, został srogo osierocony...</div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;"><div style="color: #ffff33; font-weight: bold; text-align: center;"><div></div><div style="color: black; font-weight: normal; text-align: justify;"></div><div style="color: black; font-weight: normal; text-align: justify;"></div><div style="color: black; font-weight: normal; text-align: justify;"></div><div style="color: black; font-weight: normal; text-align: justify;"></div><div style="color: black; font-weight: bold; text-align: justify;"><span style="color: white; font-weight: bold;">Ocena: 8/10</span> </div></div></div></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-619184063535899371.post-13328736161319629982011-08-19T15:14:00.004+02:002011-08-22T19:01:42.991+02:00Damn Yankees - Damn Yankees (1990)<div style="text-align: justify;"><span style="font-style: italic;"><span style="color: #ff9900;">Tego dnia parking przed wytwórnią Warner Brothers Studio świecił pustkami. Skąpany w gorącym kalifornijskim słońcu,obserwował senne i leniwe popołudnie w tej części Los Angeles. Nagle Idylle przerwał warkot silnika, który charakterystyczny był dla Cadillaca Seville, modelu produkowanego od 1975 roku. Owa motoryzacyjna piękność z piskiem wjechała na plac, zatrzymała się w wyznaczonym miejscu a jej właściciel, dość niski jegomość w czarncyh gustownych okularach, trzasnął z przękąsem drzwiami, spojrzał na błękitne niebo i spokojnie zapalił ulubionego papierosa znanego koncernu Br</span><span style="color: #ff9900;">iti</span><span style="color: #ff9900;">sh American Tobacco...</span></span></div><div style="text-align: justify;"><br />
Tym tajemniczym człowiekiem był Tommy Shaw, który jako pierwszy przyjechał do studia nagraniowego, należącego do kompleksu WB. Delektując się tytoniowym smakiem, cierpliwie oczekiwał na przyjazd kolejnych, którzy w czerwcowe dni mieli nagrać swój debiutancki album. O kim mowa? O zespole, który swoją nazwę wziął ze znanego musicalu oraz słynnego okrzyku fanów baseballa. Oto przed Wami Damn Yankees, czyli: </div><div style="text-align: center;"><br />
<span style="color: #ff99ff; font-size: 180%; font-weight: bold;">GALOP RÓŻOWEGO SŁONIA </span> <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4aBt2M1w1oqH3_JnFP1qgGraocVFWa5xlrWoM55ug_3A63-Jztf97lNQGrUsb5U1GH0jpgV_C0zQLUwItApeo4ARRmhckvPL2p9uqK6e492xigCXCHnI4Meip7qgsKmjpF15BLXWqumLE/s1600/Damn+Yankees.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4aBt2M1w1oqH3_JnFP1qgGraocVFWa5xlrWoM55ug_3A63-Jztf97lNQGrUsb5U1GH0jpgV_C0zQLUwItApeo4ARRmhckvPL2p9uqK6e492xigCXCHnI4Meip7qgsKmjpF15BLXWqumLE/s320/Damn+Yankees.jpg" width="250" /></a></div><div style="text-align: justify;">Shaw nie był postacią anonimową. Zapewne takowa nie miałaby najmniejszych szans na szybkie załatwienie formalnośći związanych z organizacją sesji nagraniowej. Muzyk i wokalista, który bardzo dobrze wypromował się w zespole Styx, gdzie z powodzeniem zastąpił swojsko brzmiącego Johna Curulewskiego, po mistrzowskim albumie Equinox. Wszystko trwało w najlepszej komitywie aż do roku 1989, w którym to Tommy S. postanowił zmienić coś w swoim zawodowym życiu. Po głowie tłukł mu się pomysł na granie i tylko kwestią szybkiego skaperowania załogi odmierzał czas do realizacji pomysłu. Kogo zatem zaczarował nową wizją? Ano nie byle kogo. Gitarzysta i taki sobie śpiewak Ted Nugent swoją imienna karierę rockmana kontynuował od połowy lat siedemdziesiątych, basista Jack Blades to filar również takowego Night Ranger. Tylko Michael Cartellone swoja perkusją nie miał większej okazji do czarowania, choć w jego życiorysie płynie nazwa Lynyrd Skynyrd. To tyle tytułem sztywnej formalności. </div><div style="text-align: justify;">Gdy wszyscy zebrali się o wyznaczonej godzinie w dzrzwiach przywitał ich producent Ron Nevison, który tylko raz i tylko w tym momecie zaszczyci swoją szacowną obecnością ten tekst. Otwarte podwoje sprawiły, że zespół zaczął nagrywać debiutancki stuff na pelny LP i już po kilku dniach środkowej części roku pańskiego 1990 można było obwieścić światowemu komitetowi AOR: Oto na świat przyszedł imienny album Damn Yankees, którego zawartość zdominowała muzyczne środki przekazu spod szyldu MTV. Warto w tym miejscu przypomnieć pewne fakty. Okres debiutu, to szczytowy moment rozkwitu amerykańskiego melodyjnego rocka. Moda na niego była tak potężna, że jego elementy wykorzystywane były w każdej dziedzinie życia. Zaczynając od szeroko rozumianego image aż po działalność gospodarczą i medialną. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><a name='more'></a><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Sam album charakteryzyje się klasycznym brzmieniem amerykańskiego melodyjnego Hard Rocka. Łagodny feeling oraz to niesamowite i specyficzne, wręcz bezczelnie trywialne "miękkie" gitarowe zagrywki. Już pierwsze takty i pierwsze dźwięki otwierającego album utworu "Bad Reputation" definiują tożsamość tego wydawnictwa i muzycznych czasów, które sobą reprezentuje. Chwytliwy riff ubrany w przebojowy refren. Nie trzeba być wielki myślicielem i nawet umysł, który został jeszcze na wczorajszym zakrapianym spotaniu szybko i łatwo wysnuje wniosek o pewnym schemacie, który ten utwór zwiastuje. Nie inaczej, praktycznie cały album od jednego srebrzystego brzegu do drugiego, wypełniony jest tego typu kompozycjami. Bez znaczenia, czy słyszymy "Coming Of Age" wyraźnie z wycieczkami w stronę rdzennego country, buńczucznie sławiący własne imię "Damn Yankess" albo bliźniaczo do siebie podobnych "Mystified", "Piledriver" tudzież trzymających kanony AOR i ogólnego schematu wpisanego w obraz omawianej płyty "Rock City", "Runaway" i "Tell Me How You Want It". Mimo tego, całość może się podobać i ten luz oraz radość grania, zawzięcie popycha nas do kolejnego odsłuchu. Celowo pominąłem w wyliczance dwa utwory, dwie perełki wyraźnie lśniące wśród całości. Pierwszy wspomniany, to "Come Again" z kapitalnie melodyjnymi zaśpiewami i koncepcją budowy, opierającą się o teksański wyzwolony blues rock. Palce lizać. Natomiast drugi z najlepszych, to praktycznie zagadnienie na osobną rozprawkę. Ponad czterominutowy "High Enough", to największy hit zespołu. Kawałek, który szturmem zdobył listy przebojów i grany jest w rozgłośniach radiowych aż po dziś dzień. Gwarantuję, że każdy z Was, słyszał go przynajmniej raz w życiu. </div><div style="text-align: justify;">Tak oto zespół Damn Yankees w momencie znalazł się na absolutnym topie w USA. Ich materiał wykorzystywany był w filmach (chociażby w drugiej odsłonie Gremlinów). Olbrzymia popularność i sława towarzyszyła im na każdym kroku. Debiut dorobił się statusu podwójnie platynowej płyty i pozycję jednej z perełek gatunku, do czego niżej podpisany przykłada swoje poparcie. Zjawisko związane z olbrzymim wzięciem można porównać do pędu olbrzymiej masy, którą ciężko powstrzymać na obecnym etapie i która przyciąga uwagę czymś charakterystycznym. Dlatego wybacz drogi czytelniku zbyt pokrętny tytuł niniejszego wywodu... </div></div><br />
<span style="font-weight: bold;">Ocena: 8,5/10</span> <br />
<br />
Unknownnoreply@blogger.com0