niedziela, 23 października 2011

Electric Light Orchestra - The Electric Light Orchestra (1971)

Przemysłowe Birmingham jest miastem, które na przestrzeni dziejów widziało już wiele rzeczy niezwykłych, przełomowych i innowacyjnych. To tutaj niejaki John Hall Edwards zrobił pierwsze zdjęcie rentgenowskie a inny wielki swojej epoki James Watt, zapoczątkował Wielką Rewolucję Przemysłową w Anglii udoskonalając maszynę parową. Muzycznie też nie ma się czego powstydzić. Miejski organizm w swoich żyłach pompował początki twórczości takich gigantów, jak Black Sabbath czy też Judas Priest. Zanim to jednak nastąpiło, miasto żyło w erze dominacji "Merseyside Boys" oraz ich muzycznej opozycji w postaci The Who i The Rolling Stones. Właśnie w tym miejscu, w roku 1965, rozpoczyna się historia Electric Light Orchestra o nazwie...The Move.

Byli kolejnym z tłumu naśladowców The Beatles. W zasadzie spokojnie można wymieniać ich jednym tchem obok zapomnianych już dziś The Dave Clark Five, Gerry & The Pacemakers, Herman’s Hermits czy też Manfred Mann by zakończyć wyliczankę tylko na tej czwórce. W odróżnieniu od nich nie mieli najmniejszego zamiaru do końca życia pić wody ze źródełka, które wytrysło przy fortunie kwartetu z Liverpoolu. Dodatkowo mieli olbrzymi atut w ręku w postaci nietuzinkowego człowieka, jakim niewątpliwie był niejaki Tony Secunda. Muzyczny agent, promotor i cwaniak pełną gębą stanowił drogę do komercyjnego sukcesu a poza tym miał wizję, którą powoli zarażał pozostałych członków formacji. Mieli wypełnić niszę pomiędzy The Beatles a The Who nie będąc jednocześnie ich słabszymi wariantami. Innymi słowy: mieli ładnie wyglądać, tworzyć melodyjne kompozycje, eksperymentować z brzmieniem a jednocześnie być autentycznymi wandalami ale tylko na scenie w ramach komercyjnego show. Secunda dbał by ekscentryczne zachowanie nigdy nie opuściło sal koncertowych (w przeciwieństwie do The Who) dlatego pierwsze występy na żywo w londyńskich klubach kończyły się tylko niewinnym rozbijaniem telewizorów z wystąpieniami polityków a także ośmieszaniem tychże (czytaj ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii Harolda Wilsona), preparując ich zdjęcia w otoczce erotyczno-karykaturalnej. Z tego powodu dość często odwiedzali mury sądów odbierając kolejne pozwy o zniesławienie. Tak miało być. Chodziło przecież o rozgłos i autopromocję. Spryciarz Tony Secunda triumfował gdyż jego plan zaczął się spłacać. Było blisko, coraz bliżej ale brakowało jednego ważnego elementu: muzycznego lidera z prawdziwego zdarzenia. Taki się znalazł i okazał się żyłą złota. Nazywał się Jeff Lynne i miał poprowadzić zespół na jeszcze wyższe szczyty. Czas pokazał, że tego dokonał. Ale już pod całkiem innym szyldem...

SKRZYPEK NA DACHU

Multiinstrumentalista przyszedł z mało znanej wówczas formacji Idle Race (wcześniej Nightriders) w której już na debiutanckim albumie "The Birthday Party" realizował swoje pomysły związane z brzmieniem instrumentów smyczkowych w otoczce melodii rodem z The Beatles. Ich twórczość nie przypadła do gustu nikomu toteż grupę opuścił i zawitał do formacji menedżera Secundo. Było to o tyle dziwne, że przecież sami Beatlesi wykorzystywali instrumenty "nie-rockowe" w swojej muzyce. (chociażby kompozycja "Eleanor Rigby" z albumu "Revolver") ale im o dziwo takie eksperymenty uchodziły płazem. Przychodząc do The Move, Lynne był już człowiekiem muzycznie ukształtowanym i dokładnie wiedział co chce grać i w jaki sposób przekazać swoją twórczość słuchaczom. Spotkał tu osoby, które poniekąd sympatyzowały z takimi pomysłami. Roy Wood, utalentowany wiolonczelista, gitarzysta i operator instrumentów dętych oraz perkusista Beverly Bevan szybko podchwycili jego zamiary. Dodatkowo Lynne wykorzystał fakt, że formacja miała już głośny wydźwięk na muzycznych salonach spowodowany wspomnianymi ekscesami oraz niezmordowanego Secundo, który pieczołowicie pilnował by nie podzielić losu Idle Race i nie przesadzać zbytnio z muzycznymi eksperymentami. Na początku wszystko funkcjonowało sprawnie jak dobrze naoliwiona maszyna. W pewnym momencie zespół po serii występów okraszonych paletą dźwięków w postaci instrumentów smyczkowych i fletów w towarzystwie gitary elektrycznej i perkusji, postanowił dokonać "oczyszczenia" i podryfował w kierunku klasycznej twórczości Johna Lennona i spółki. Nie wiadomo co było przyczyną takiego stanu rzeczy ale był to moment o tyle przełomowy, że stanowił de facto muzyczny koniec przedsięwzięcia pod szyldem The Move. Secundo usunął się całkowicie w cień a tercet w osobach: Lynne/Wood/Bevan nie zrezygnował z kierunku obranego wcześniej. Anegdota głosi, że wszem i wobec ogłaszali kontynuację koncepcji The Beatles obranej na wydawnictwie "Magical Mystery Tour" z roku 1967 wzbogaconej oczywiście o smyczkowy potencjał. Tak oto w 1970 roku powstał niesamowity, oryginalny i innowacyjny zespół po nazwą wiele mówiącą i skrywającą muzyczne credo: Electric Light Orchestra.


Do składu dołączyli także: skrzypek Steve Woolam oraz oboista Bill Hunt i z miejsca zaczęto komponować tudzież eksperymentować ze swoim repertuarem. Ambicje i dążenia lewitowały wokół melodyjnych kanonów beatlesowego rock and rolla oraz smyczkowych szarpanin i natarć wprost z twórczości The Move z którego przecież pochodziły fundamenty zespołu. Zaczęto znacznie modyfikować brzmienie akordów poprzez liczne interwały oraz powoli odstępowano od standardowej budowy utwory opartej o zwrotkę i refren. W takich realiach powstał debiutancki singiel nowego zespołu "10538 Overture", który zresztą szybko wkradł się w łaski słuchaczy. Takie eksperymenty mniej spontaniczne i udziwnione niż w Idle Race z miejsca znalazły się w pierwszej dziesiątce najlepszych i najczęściej puszczanych singli w rozgłośniach radiowych całego Zjednoczonego Królestwa. Wspomniany singiel otwierał debiutancki album zatytułowany po prostu "Electric Light Orchestra" i obok takich kompozycji, jak: "Look at Me Now", "The Battle of Marston Moor” czy też "Nellie Takes Her Bow" determinował kanon w którym ELO miał się najczęściej obracać. Warto w tym miejscu zaznaczyć, ze za oceanem płyta nosiła tytuł "No Answer" i miała premierę rok później w 1972. Tak oto Lynne i spółka zaproponowała rynkowi muzycznemu nową formułę, która tak znacząco oparta była o brzmieniowe eksperymenty i usunięciu w cień instrumentów "klasycznych" tworzących ideę rocka. Nie byłoby takiego efektu bez postępu technicznego. Do obiegu wchodziły z impetem magnetofony wielośladowe dające coraz większe pole manewru przy zabawie z brzmieniem. Dzięki temu rejestrując kilka ścieżek, otrzymywało się efekt prawdziwej orkiestry, którą przecież ELO nie był. Dodatkowo należy tutaj zaznaczyć, że brawurowe smyczkowe popisy a także charakter grupy nie szedł w parze ze scenicznymi występami. Widownia zwyczajnie nudziła się na ich początkowych koncertach, bo przyzwyczajona była do szaleństw i dynamizmu na scenie a nie do statycznych panów w skupieniu odgrywających swoje partytury. Na początku więc było ciężko tym bardziej, że wkrótce potem z formacją żegna się brawurowy swej grze Woolam. Na jego miejsce przychodzą wiolonczeliści Hugh McDowell i Andy Craig oraz następca wyżej wymienionego Wilf Gibson. Tak wykrystalizował się pierwszy skład rockowej orkiestry. Ta płyta obok "Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band" The Beatles stanowi punkt wyjścia do późniejszych zaawansowanych eksperymentów w muzyce, wzbogaconej o instrumenty nie będące utożsamiana z konkretnym gatunkiem.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz