niedziela, 25 grudnia 2011

Jethro Tull - This Was (1968)

"The New Horses Shoeing Husbandry" – taki tytuł posiadała książka, którą pewien jegomość całkiem przypadkowo odkrył buszując bez zahamowań w domowej bibliotece swoich znajomych. Rzecz traktowała o sztuce podkuwania koni a jej autorem był wybitny angielski agronom z przełomu XVII i XVIII wieku. Autor znaleziska zafascynowany odkryciem drążył temat i historię twórcy dzieła do tego stopnia, że ochrzcił jego personaliami nazwę zespołu, który został bodaj najbardziej rozpoznawalnym przedstawicielem szeroko pojętego terminu art rocka. Oto początek historii zespołu Jethro Tull i jego charyzmatycznego lidera Iana Andersona, który prócz grzebania w cudzych rzeczach posiadł olbrzymi talent muzyczny i kompozytorski, pozwalający tworzyć rzeczy ponadprzeciętne...

Region North West England na czele z miastem Blackpool, to jedno z najchętniej odwiedzanych miejsc turystycznych w całej Wielkiej Brytanii. Jednak pewnemu dwunastolatkowi było zupełnie nie w smak, gdy musiał pozostawić rodzinne szkockie Dunfermline w imię rodzinnej przeprowadzki szukającej lepszego – pod względem zarobkowym – miejsca do życia. On sam, już w nastoletnim wieku, łączył edukację z pracą w czymś na kształt dzisiejszego saloniku prasowego. To właśnie tam, jak przyznał po latach, zaczął kształtować swój muzyczny gust i wyławiać pierwsze muzyczne pierwiastki. Wiedział również, że owe Blackpool nie jest wymarzonym miejscem do realizacji swoich pomysłów na życie, toteż czym prędzej zapragnął obrać kierunek na Londyn i tym samym rozpocząć nowy rozdział. Miał już własny zespół o nazwie The Blades, który już wówczas przejawiał tendencje do uciekania od klasycznych form rocka. Wtedy jeszcze w niczym nie przypominał brodatego multiinstrumentalistę z błyskiem twórczego szaleństwa w oku, odzianego w długi sięgający ziemi płaszcz. Co więcej – nie przypominał człowieka pewnego siebie z zapędami dyktatorskimi, chcącego decydować o absolutnie wszystkim. Taki wizerunek pojawił się pod koniec roku 1967, gdy w stolicy Anglii wraz z częścią zwerbowanej załogi z The Blades, zakłada nowy zespół. Charakterystyczna poza podczas grania na flecie, przypominająca brodzącego w wodzie bociana przysporzyła mu przydomek, który muzyczna prasa przytacza od ponad czterdziestu lat. Od zawsze Ian Anderson kojarzony jest, jako:

                                                BOCIAN Z FLETEM

Jethro Tull to Anderson a Anderson to Jethro Tull – prosta jak konstrukcja...fleta maksyma przez cały okres działalności zespołu miała swoje zastosowanie w praktyce. Ian dzielił i rządził, rozdawał wszystkie kraty, nie uznawał słowa sprzeciwu. Był człowiekiem trudnym we współpracy ale jego twórczość broniła się sama. Świat muzyki nie pamięta dziś o jego świcie, która towarzyszyła mu na poszczególnych etapach kariery. Nawet o gitarzyście Martinie Barre, mającego również wpływ na ukształtowania własnego niepowtarzalnego brzmienia. Jak już wspomniałem wcześniej, macierzysty The Blades przesunął swoje muzyczne akcenty w nieco inne rejony. Odważne postawienie na flet, jako wiodący instrument było posunięciem o tyle odważnym co...szalonym w gruncie rzeczy. W owym czasie zespoły, szukając swojej muzycznej drogi, imały się różnych zabiegów. Ale plebejski flet? Dopiero poznanie przedstawionej na wstępie książki utwierdziło Andersona w przekonaniu, że trzeba dalej podążać tym tropem. Zaprzestano żonglerką nazwami zespołu i takie mutacje jak: Navy Blues, Ian Henderson’s Bag O’ Blues, The John Evan Smash czy też Candy Coloured Rain ustąpiły miejsca stałej nazwie Jethro Tull na cześć wiadomego jegomościa. Od tej chwili wizerunek plebejskich minstreli dających występ w wiejskiej karczmie towarzyszył im niemal na każdym kroku. Ich muzyka niosła ze sobą dźwięki skrzypiec, mandoliny, lutni, bałałajki, gwizdka, dzwonka i Bóg wie czego jeszcze. Czerpanie garściami z muzyki gotyckiego średniowiecza i modyfikowanie jej na rockową modłę stało się oknem wystawowym formacji. Należy tu jednak zaznaczyć, że zanim nagrali swoje dzieła wybitne takie jak "Aqualung" czy też "Thick as a Brick" był jeszcze debiut, który nie do końca wpisywał się w przedstawiony dwa zdania wyżej pejzaż.

 
Pierwszym oficjalnym wydawnictwem zespołu był singiel "Sunshine Day/Aeroplane", który światło dzienne ujrzał na początku 1968 roku nakładem MGM. Wiąże się z nim ciekawa anegdota gdyż osoba odpowiedzialna za nadruk okładki, nie do końca wykonała swoją pracę rzetelnie i w świat poszedł produkt opatrzony szyldem...Jethro Toe. Wściekły Anderson zerwał współpracę z wydawcą a świat kolekcjonerski zyskał eksponat, którego zdobycie graniczy z cudem. W tym samym czasie trafiają w objęcia Island Records i za ich pomocą na półki trafia pełnopłytowy debiut "This Was". Co ciekawe, płyta ląduje w pierwszej dziesątce najlepiej sprzedających się wydawnictw na Wyspie pomimo olbrzymiej i – powiedzmy sobie szczerze – lepszej konkurencji na rynku. "This Was" był niczym innym jak blues rockowym albumem gdzie charakterystyczny późniejszy szyk grupy stanowi wręcz marginalny obszar. Obiektywnie nie mieli szans w starciu z takim Johnem Mayallem, formacją Cream jak również absolutnym ówczesnym suwerenem Ten Years After. Mieli za mało atutów do uprawiania takiego stylu i wręcz obiektywnie czuli się w nim źle. Po raz pierwszy i ostatni Anderson w warstwie kompozycyjnej zaufał komuś innemu niż on sam. Tym "szczęśliwcem" był gitarzysta Mick Abrahams, który odpowiedzialny był za takie a nie inne brzmienie. Choć płyta została przyjęta ciepło, to i tak Abrahams musiał pożegnać się z zespołem. W jego miejsce przyszedł Barre a "Bocian z fletem" wziął na siebie ciężar komponowania przyszłych materiałów. Czas i historia pokazały, że była to decyzja ze wszech miar udana. Dziś tylko wspomnieniem są kompozycje typu "It's Breaking Me Up" tudzież "One for John Gee", które powoli odchodziły do lamusa ze względu na swój bluesowy charakter. W tym momencie tylko i aż trzy lata dzieliły ich od nagrania "Aqualung" – jednej z najwspanialszych płyt w historii całej muzyki. Zegar tykał na ich korzyść...

Ocena: 6,5/10

1 komentarz:

  1. Byłam w zeszłym roku na ich koncercie w Krakowie. Od tamtej pory nie zapominam o nich. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń