sobota, 7 stycznia 2012

Cream - Fresh Cream (1966)

Dwa lata. Mało a zarazem wiele. To zaledwie mrugnięcie powieką w obliczu ponad pół wieku historii muzyki rockowej. Ale właśnie tyle czasu potrzebowało pewne trio by zapoczątkować nową erę w historii gatunku. Trzech wirtuozów o wspaniałej instrumentalnej technice, odmiennych muzycznych drzewach genealogicznych i zgoła odmiennych charakterach. Połączyła ich jedna myśl i jedno pragnienie: wprowadzić do rocka rzecz dotychczas w nim niespotykaną. Zawsze kiedy pada pytanie o zespół, który wyrwał muzykę ze zgnuśniałych objęć beatlesowskiej kochanki, odpowiadam bez wahania: Cream.

Jak to zrobił? Prosto i banalnie. Zestawił muzykę rockową lat sześćdziesiątych z jazzem i doszedł do wniosku, że jednej rzeczy mu brakuje: improwizacji. O ile w jazzie była ona czymś normalnym wręcz obowiązkowym kanonem, to w muzyce rockowej nigdy dotąd nie występowała. Sztywne ramy budowy ówczesnych form przekazu nie pozwalały wprowadzić elementu zaskoczenia słuchacza i wprowadzić gatunku na nowy obszar. Powstanie Cream w 1966 roku zrewolucjonizowało świat ówczesnej muzyki. Całkiem słusznie mówi się o nich, że zastali rock w formie piosenek a zostawili jako świat utworów i kompozycji. Przemyślanych a zarazem spontanicznych. Wzorzec blues-rockowego grania, trendotwórcza machina, która po raz pierwszy świadomie i z premedytacją połączyła trzy gatunki. Oto krótka historia początków formacji oraz ich debiutu płytowego "Fresh Cream".

TERCET...EGZOTYCZNY

W 1966 roku Eric Clapton był już uznawany za białego mistrza "czarnej muzyki". Razem z Johnem Mayallem święcił triumfy i smakował się sławą w niesamowitym The Bluesbreakers, będącym kuźnią brytyjskich wirtuozów instrumentów wszelakich. Tam spotkał się z Jackiem Brucem, znakomitym basistą, który wraz z późniejszym perkusistą Cream Gingerem Bakerem miał za sobą jazzową przeszłość. Gdy dotychczasowe granie przestało już im smakować, zwrócili swe uszy ku bluesowi i los chciał, że ich drogi niejednokrotnie krzyżowały się w tym samym miejscu. Wspólnie występowali w zespołach Blues Incorporated oraz Graham Bond Organization aż wreszcie spotkali się razem z Claptonem w The Bluesbreakers. Co ciekawe istnieli dla siebie tylko w pracy. Anegdota głosi, że poza muzyką nie mieli absolutnie żadnych wspólnych tematów, które mogliby podjąć w rozmowach. Od początku znajomości Claptona z Brucem ten pierwszy zafascynowany był jego podejściem do wykonywanego zawodu. Niejednokrotnie na próbach dawał niesamowite popisy wirtuozerskiej basowej improwizacji natomiast na koncertach nie mógł zbytnio wychylać się przed orkiestrę, której despotycznym dyrygentem był Mayall. W lipcu 1966 roku zapadła kluczowa decyzja. Clapton opuszcza mury The Bluesbreakers a wraz nim odchodzi Bruce. W nowym rozdziale kariery pomóc miał Baker, który po rejteradzie dwóch wyżej wymienionych pozostawał w zawieszeniu. Gdy udało się go namówić do wspólnego projektu, powstała istna mieszanka wybuchowa ludzi wychowanych na różnych muzycznych i kulturowych wartościach. Anglik (Clapton), Szkot (Bruce) oraz Irlandczyk (Baker) stworzyli fantastyczny egzotyczny tercet, który początkowo miał nosić nazwę Sweet’n’Sour Rock’n’Roll lecz ostatecznie na festiwalu Jazz And Blues w Windsorze zadebiutowali pod własnymi nazwiskami. To wydarzenie miało miejsce kilkanaście dni po zawieszeniu przez Claptona współpracy z Mayallem. Nazwa Cream pojawiła się dopiero po podpisaniu kontraktu płytowego z wytwórnią Reaction, która wydała pierwszy oficjalny singiel grupy "Wrapping Paper".



Była to piosenka (podkreślam to słowo) łatwo wpadająca w ucho i praktycznie niczym szczególnym nie wyróżniająca się w tamtym okresie. Olbrzymiego sukcesu zatem nie odniosła. Zresztą sami muzycy w licznych publikacjach prasowych twierdzili, że ich ambicją jest tworzyć coś więcej niż muzykę stricte rozrywkową. To się im znakomicie udało na debiucie płytowym "Fresh Cream" (1966). Jest to znakomity, fascynujący album jeden z najważniejszych w całej dekadzie lat sześćdziesiątych a nawet więcej – całej historii muzyki rockowej. Nie jest może tak spójny kompozycyjnie jak wydawnictwa późniejsze ale to na nim wszystko się zaczęło. Blues-rockowe improwizacje, odejście od brzmieniowych i kompozycyjnych schematów beatlesowskich boysbandów, olbrzymia wartość, treść i kultura grania. To już nie były słoneczne piosenki a utwory i kompozycje pełną gębą. Pełne brzmienie gitary Claptona niewątpliwie inspirowanej Jimim Hendrixem stanowi kolejny atut płyty. To nie przypadek, bo zespół kilkakrotnie koncertował z tym fenomenem sześciu strun. Bogactwo dźwięków i linii melodycznych zapiera dech w piersiach. Można rzec, że Cream przełożył na muzykę rockową twórczość amerykańskich bluesmanów z Muddy Watersem na honorowym czele. W utworze "Spoonful" (notabene autorstwa Willi’ego Dixona) mamy wszystko: Rock, Blues, Folk i Jazz. Nawet w pierwszym i chyba najbardziej znanym (obok późniejszego "White Room") hicie Cream "I’m So Glad", zespół prezentuje nowatorskie podejście do tematu. Linia wokalna charakteryzuje muzykę rozrywkową tamtego okresu, natomiast instrumentarium wznosi się na niespotykany dotąd blues-rockowy Mount Everest. Warto zwrócić jeszcze uwagę na "Toad" bodaj pierwszy w historii tak długi solowy popis...perkusisty. Album doczekał się dwóch wydań: brytyjskiej i amerykańskiej, różniących się doborem utworów.
Cream dostał się na salony i podbił muzyczny świat. Choć egzystencja zespołu trwała raptem dwa lata, pozostawiła po sobie pomnik. Muzyczny pomnik.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz