Końcówka lat sześćdziesiątych i początek siedemdziesiątych. Bywalcy zapyziałych studenckich klubów w londyńskich dzielnicach Hammersmith and Fulham, Hampstead względnie Soho, oklaskują występy amatorów, grających pod szyldami Johny Qualle And The Reactions, Beat Unlimited i Smile. Niepozorni, lekko stremowani młodzi ludzie zarabiają w ten sposób na swoje utrzymanie. Nad ranem zwijają manatki i rozchodzą się do domów. Dwóch z nich zna się od lat. Podają sobie ręce i mówią „do zobaczenia jutro”. To gitarzysta Brian May i perkusista Roger Meddows-Taylor.
Na dłuższą metę takie życie nie miało sensu. Przynajmniej tak stwierdził nasz duet bohaterów i postanowił czym prędzej wyrwać się ze sterylnego klubowego naczynia i wejść na muzyczne salony. Najlepiej z własnym, nowym zespołem. Na początku 1972 roku ten plan powoli zaczął kiełkować. Skaperowali basistę Johna Deacona i – przede wszystkim – tajemniczego intrygującego wokalistę o pseudonimie Larry Lurex. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że w jego osobie odnajdą brakujące ogniwo do potężnego sukcesu, zapisanego w aktach przeznaczenia. Człowiek, którego charyzma, energia i wrodzona egzotyka porywała tłumy biorąc ich na świadków swojej supremacji na światowych scenach rocka i popu. Miał być forpocztą ich popularności aż po dzień dzisiejszy, gdy nie ma go już wśród żywych.
PRZYGOTOWANIA DO KORONACJI
Urodzony w Zanzibarze Lurex naprawdę nazywał się Frederick Bulsara a w jego żyłach arabskie erytrocyty mieszały się z hinduskimi leukocytami. Na poczet nowego zespołu, zmienia pseudonim na Mercury, dodając pieszczotliwą wersję swojego prawdziwego imienia: Freddie. Zamierzchła legenda głosi, że początkowo zespół nazywać się miał Queer, co w wolnym tłumaczeniu znaczy mnie więcej "odszczepieniec", "odmieniec" albo "dziwadło". W pewnych londyńskich i nie tylko kręgach, słowo to oznaczało zbyt dosadne określenie homoseksualisty. Koniec końców przyjęto szyld Queen, który też miał swoją wymowę i przystąpiono do rozpisywania materiału na debiutancki album. Inspiracji szukano praktycznie wszędzie, nawet za oceanem. Podstawą miał być królujący wtedy glam, ostre mocne dźwięki rozkręcającego się jak karuzela hard rocka, melodie rodem z nieformalnych wtedy nagrań rodzącej się Abby, trochę psychodelii a nader wszystko sceniczna maniera i szyk rodem z Broadwayu i złotej ery tamtejszego kabaretowego życia. Po ogromie wysiłku marketingowego i promocyjnego wreszcie udało się w 1972 roku podpisać kontrakt z wytwórnią EMI.