wtorek, 23 sierpnia 2011

Fleetwood Mac - Tango In The Night (1987)

Gdy w lipcu 1967 roku niezniszczalny tytan brytyjskiego białego bluesa John Mayall wydał świadectwo ukończenia zacnej szkoły Bluesbreakers dwóm swoim absolwentom: Peterowi Greenbaumowi i Mickowi Fleetwoodowi, zapewne nie miał bladego pojęcia, że za równe dwadzieścia lat, stworzony przez nich zespół, wyda bodaj jedną z najwspanialszych płyt w historii...pop rocka. O ile nie najwspanialszą...

O początkach formacji Fleetwood Mac będzie możliwość pomówić przy innej okazji. Koleje muzycznych losów i ewolucja ich twórczości są czymś doprawdy frapującym i niesamowitym. Bardzo rzadko zdarza się sytuacja, gdy na piedestale uprawianych przez siebie różnych stylów grania, osiągnąć absolutne mistrzostwo i krystaliczną perfekcję. Tylko nietuzinkowe kompozycyjne umysły potrafią poruszać się w dwóch jakże diametralnie różnych obszarach. Takie właśnie persony zgromadził pod swoimi skrzydłami Mick Fleetwood, spinając klamrą dwie dekady, okraszone burzliwą karierą.

TANGO Z MICKIEM

Potężny sukces albumu "Rumours" z 1977 zaskoczył wszystkich, począwszy od samych artystów poprzez wydawców aż na krytykach kończąc. Liczbę ponad 25 milionów sprzedanych egzemplarzy (co było ówczesnym rekordem wszech czasów) pobił dopiero "Thriller" Michaela Jacksona pięć lat później. Przebojowa formuła wspomnianej płyty a także jej komercyjny sukces sprawił, że kolejne wydawnictwa "Tusk" oraz "Mirage" podtrzymywały globalny trend zespołu. Nie były to jednak płyty, które ścinały z nóg melomanów i obiektywnych krytyków. Solidne i tylko dobre propozycje zespołu pozyskały nowych fanów (głównie w Stanach Zjednoczonych) a powoli traciły tych najwierniejszych, tęskniących za bluesowym obliczem Fleetwood Mac.
Przez pięć lat, od wydania "Mirage" w 1982 roku, zespół żył i oddychał wyłącznie estradą. Sceny całego świata śledziły udane eksperymenty, które często dotykały stylu country, popu czy też soulu. W tym samym czasie nasiliły się pogłoski o sekciarskiej działalności Fleetwooda. Do dziś nie wiadomo, ile te plotki miały w sobie prawdy a ile marketingowego chwytu. Wiadome jest na pewno jedno: domniemany trick spełnił swoją powinność. 



O zespole znowu było głośno. Fleetwood wykorzystał koniunkturę i w 1987 roku, pod płaszczykiem baśniowej okładki, ukazało się "Tango In The Night". Płyta piękna, płyta magiczna, płyta wyjątkowa, płyta godna panteonu sław całej muzyki rozrywkowej. Jej inwencja aranżacyjna, delikatne radiowe brzmienie, błyskotliwość kompozycyjna i artystyczny kunszt chwyta za serce, umysł i duszę. Oparta na wysublimowanej sekcji rytmicznej, delikatnych klawiszach i praktycznie zdeprecjonowanej gitary, odniosła gigantyczny sukces. Charakterystyczne ciepłe żeńskie głosy Stevie Nicks i Christine McVie okrasiły całość i sprawiły, że takie hity, jak: "Seven Wonders", "Everywhere" czy też "Little Lies" zna każdy i po dziś dzień słyszymy je w rozgłośniach radiowych. Wspomagane przez tytułowy "Tango In The Night" (wyborny wokal wyśmienitego...gitarzysty Lindsdeya Buckinghama) oraz "Caroline" dopełniają obraz absolutu w gatunku pop rock. Szkoda, że nigdy później zespół nawet nie zbliżył się do tego poziomu. Odszedł Buckingham a kolejny album "Behind The Mask" był tylko łabędzim śpiewem. Na szczęście pozostawili po sobie pomnik twardszy niż ze spiżu.
Paradoksalnie olbrzymi sukces z 1977 roku napędził emocjonalne piekiełko. Podczas rejestracji "Tango In The Night" każdy z członków zespołu miał w swojej biografii problemy natury osobistej. Wokalistka McVie już nie była żoną basisty Johna McVie. Po sprawie rozwodowej byli już Nicks i Buckingham. Fleetwood był w podobnej sytuacji. Na szczęście w 1987 roku wszystkie uprzedzenie poszły w ciemny kąt. Liczyła się tylko twórczość i muzyka. Powtórzę to raz jeszcze: przepiękna muzyka...

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz