środa, 24 sierpnia 2011

Slade - The Amazing Kamikaze Syndrome (1983)*

Pięć lat. Mniej więcej tyle trwało na Wyspach brytyjskich szaleństwo związane z glam rockiem. Lata 1972 – 1977 to okres panowania królów w osobach: Gary’ego Glittera, Marca Bolana i jego T.Rex, Eltona Johna, reaktywowanego Davida Bowie oraz formacji Slade, która bodaj najbardziej w historii rozsławiła ten styl, będąc jednocześnie symbolem jego upadku i narodzin nowej fali buntu, która w Anglii przybrała imię punk rocka a w dalszej perspektywie Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu.

Slade nie był zespołem, który zawsze należało traktować poważnie. Wszak cały gatunek w którym czuli się jak ryba w wodzie, był tylko marną imitacją rock and rollowego buntu pokoleniowego oraz parodią art rocka, którego idee wyśmiewał i deprecjonował do roli błyszczących cekinów oraz butów na okrutnie wysokiej podeszwie. Byli jak tandetny cyrk tudzież rubaszny żart, śmieszący tylko i wyłącznie po czwartym piwie. Mieli swoje pięć minut, które wykorzystali i wycisnęli jak zdrową cytrynę. Ten krótki tekst nie będzie jednak o tym. Ten tekst opowie o ucieczce, swoistym wygnaniu z kraju, który najpierw śmiał się przy ich muzyce do rozpuku a następnie pokazał im drzwi. Może to dość mocne słowa lecz chyba leżą najbliżej prawdy i oddają stan ducha muzyków na początku lat osiemdziesiątych.

LUDYCY NA WYGNANIU

Ludyzm ich muzyki objawiał się w pokrętnym rozumieniu brytyjskiej ortografii i traktowaniu jej niczym fabrycznego muru, na którym wypisuje się hasła buntu i anarchistyczne tezy. Z tego powodu cierpiąca na brak zajęć (czytaj: pracy) angielska młodzież lat siedemdziesiątych swój czas odmierzała imprezami z królującym glamem oraz meczami piłkarskimi, będącymi odskocznią od codziennego szarego życia. Kręgi intelektualistów już dawno wyrzuciły ich poza nawias, upatrując wyższe idee w twórczości Jethro Tull, King Crimson, Genesis czy też Yes. Co prawda uboższy plebs nie do końca akceptował dziwaczny image muzyków ale przymykał na niego oczy. Dopiero nadchodzący wielkimi krokami ruch punk rockowy nadał ekscentrycznemu wyglądowi pewien sens i modę. I właśnie tenże zryw, którego bez muzyki Slade pewnie by nigdy nie było, wycofał naszych bohaterów na dalszy plan. Skierował ich na boczny tor i w perspektywie kolejnej nadchodzącej fali nowego brytyjskiego muzycznego ładu pod szyldem NWOBHM, zmusił do szukania sobie nowego siedliska na ziemi. Oczy i uszy Slade zostały zwrócone ku miejscu, które było najbardziej oczywiste ze wszystkich...



Purytańska Ameryka lat siedemdziesiątych nie była miejscem gdzie dziwacy robili karierę od razu, bez mycia rąk. Nawet kultowemu Kiss zajęło to trochę czasu bo tamtejsze społeczeństwo dało sobie wmówić, że ich makijaż nawiązuje do sciene-fiction oraz komiksowych bohaterów. A propos Kiss – nie jest tajemnicą, że Slade było ich wielką inspiracją a największą koncertowy album "Alive" z 1972 roku po którym Kiss po prostu powstać musiał. W takim duchu po latach wypowiadał się Gene Simmons, basista "Pocałunku".
W takich oto warunkach Slade znajduje nowy rynek zbytu na swoją muzykę. Poniekąd symbolem tego okresu jest album "The Amazing Kamikaze Syndrome" z 1983 roku. Na rodzinnej wyspie młodzież pasjonuje się kolejnymi singlami i pełnymi płytami Iron Maiden, Angel Witch, Diamond Head tudzież Saxon. Na kontynencie Amerykańskim novum w postaci NWOBHM jeszcze nie dotarło w takiej ilości, by pokonać glam. Pasjonatów i fanatyków było jak na lekarstwo. Slade święci triumfy, bije rekordy frekwencji na festiwalach. Ich uczniowie Kiss już są żyjącym kultem. Idylla póki co trwa w najlepsze. Trwa, bo tylko kwestią czasu było nadciągnięcie zjawiska odpowiadającego temu na Wyspie. Sama płyta komasuje w sobie styl Slade z lat siedemdziesiątych. Co prawda melodii jest więcej i brzmieniowy nieład ustąpił miejsca rock and rollowej manierze najwyższej próby ale reszta pozostaje bez zmian. Prostota kompozycji, maniera boogie przy okazji każdej nuty, krzykliwy wokal Noddy’ego Holdera, zabawa ortografią, radość grania i teksty...o wszystkim i o niczym zarazem, wykrzykiwane niczym hasła polityczne. Ciągle ma się wrażenie, że uczestniczy w tanim występie cyrkowym, skrojonym dla mas. "High And Dry", "Slam The Hammer Down" czy też "Run Runaway", to kompozycje wpadające w ucho, bujające ale bez większej wartości artystycznej. Dopiero przepiękny balladowy "My Oh My" ujawnia piękną nutę nostalgii siedzącą gdzieś głęboko w sercach Holdera i spółki. Wzruszający utwór.
Byli fenomenem dwóch nacji. Zawsze pozostaną w pamięci jako niezłomni artyści, taplający się w kiczu, który sami nazwali i uprawiali celowo. Wielcy Kuglarze o których jeszcze warto będzie wspomnieć i pośmiać się z ich muzyki. Architekci i twórcy współczesnej muzyki rozrywkowej doby otaczającej nas komercji.

* W USA wydana w 1984 roku pod szyldem "Keep Your Hands Off My Power Supply" z zupełnie inną okładką.

Ocena: 7/10




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz