niedziela, 2 października 2011

Tyrannosaurus Rex - My People Were Fair... (1968)

Trzydziestego dnia września roku pańskiego 1947 londyńska gmina Hackney wciąż nie mogła otrząsnąć się po zniszczeniach spowodowanych II Wojną Światową. Bezlitosne naloty sił powietrznych III Rzeszy na stolicę Zjednoczonego Królestwa, obróciły krajobraz tego miejsce w perzynę. Tego też dnia w tym miejscu, na świat przychodzi chłopiec, który ma to szczęście w nieszczęściu, że okrucieństwa światowego konfliktu doświadczał tylko z widoku otoczenia. Pochodził z robotniczej rodziny i dorastał w otoczeniu ruin, ubóstwa i przemocy. Nazywał się Mark Field ale późniejsze jego losy sprawiły, że tego nazwiska nie pamiętał praktycznie już nikt. Nigdy...

Od zawsze musiał być inny, czymś się wyróżniać na tle rówieśników. Uważał się za lepszego od innych, idealistę, który stworzony został do wyższych celów aniżeli partycypowania w gangsterskim światku do którego przez pewien okres należał. Interesował się literaturą fantastyczną, horrorami aż wreszcie w pewnym momencie cały jego świat wywrócił się do góry nogami po usłyszeniu pewnego artysty. Był nim jeden z pionierów rock and rolla Bill Haley. Od tego czasu nie chciał robić nic innego prócz grania i tworzenia muzyki. Udzielał się w zespole Suzie And The Hoola Hops, tym samym, który na świat wydał słynną brytyjską piosenkarkę i aktorkę Helen Shapiro. Obrawszy kurs na subkulturę Modsów, charakteryzującą się upodobaniem do idealnie dopasowanych garniturów, posiadł niezmierzoną ilość przeróżnych dewiacji. Ubrania zmieniał co trzy godziny, przypisywał swoje małe sukcesy siłą wyższym (słynna magiczna gitara Eddiego Crochana, którą miał ponoć dotknąć) a nader wszystko nie chciał być stale kojarzony z jednym nazwiskiem. Był Mark Field, potem Toby Tyler (porzucił je bo próba grania na modłę Boba Dylana nie spotkała się ze zbytnim entuzjazmem), Marc Bowland aż wreszcie Marc Bolan pod którym znany jest po dziś dzień. Oto początek historii człowieka, który nigdy nie był muzycznym geniuszem ale wykorzystał ówczesna koniunkturę i wypłynął na szerokie wody. Oto historia muzyka, który napisał początek glam rocka w postaci utworu "Ride A White Swan". Ale zanim to nastąpiło trzeba cofnąć się kilka lat wstecz.

ELF O WIELU NAZWISKACH

Mając około lat osiemnastu porzuca karierę modela, telewizyjne epizody a nader wszystko edukację i wyjeżdża do Francji. Tam, jak później relacjonował, poznał kogoś w rodzaju swoistego medium, czarnoksiężnika u którego gościł i miał widzieć rzeczy w które zwykły śmiertelnik nigdy by nie uwierzył. Na rodzinną Wyspę wraca oczytany, bogaty w wiedzę greckiej mitologii oraz twórczości Tolkiena. Tworzy muzykę, którą zainteresowała się wytwórnia Decca. Trafia pod jej skrzydła ale tu pojawia się zgrzyt. Włodarze narzucają mu nowe imię – Marc Bowland. Nie jest tym faktem zadowolony bo dotychczas sam decydował o swoim scenicznym image. Po licznych przepychankach obstaje przy swoim. Po raz pierwszy pojawia się Marc Bolan, będący modyfikacją niechcianego pseudonimu. W 1965 roku wydaje singiel "The Wizard/Beyond The Rising Sun" opowiadający o wspomnianej przygodzie nad Sekwaną. Utwór wzbudza tylko uśmiech politowania wśród krytyków i bywalców muzycznych pubów. Również wytwórni Decca dostaje się rykoszetem i nie mogąc sobie pozwolić na zmącenie swojej reputacji, rozwiązuje z Bolanem kontrakt. Wobec powyższych faktów, nasz bohater przyjmuje propozycję legendarnego dziś zespołu John’s Children, który przedkładał swoją sceniczną nagość i narkotykowe ekscesy nad własną twórczość. Nie zmienia to jednak faktu, że dziś wielu uważa ich za prekursorów psychodelicznych form w muzyce. Bolan w dłuższej perspektywie nie mógł znieść ich zachowania oraz cienia wokalisty Andy’ego Ellisona i zespół opuścił. Wiedział, że tylko twór stworzony według jego wizji przyniesie mu upragnioną sławę. Zaczął kompletować zespół. Wraz z Stevem Turnerem (aka Steve Pelegrine Took) założyli formację, której nazwa według filozofii Bolana, sugerowała zderzenie się jego fascynacji mistycyzmem z prześmiewczym podejściem krytyków do jego twórczości. Tak narodził się Tyrannosaurus Rex, będący protoplastą późniejszego T.Rex – kultu na tanecznych parkietach lat siedemdziesiątych.


Ich początkowy muzyczny profil nie był aż tak przerażający na jaki wskazywała nazwa. Łatwe i lekkie interpretacje znanych wówczas utworów były ich chlebem powszednim. Zważywszy na fakt iż cały sprzęt muzyczny jaki posiadali, był zakupiony "na zeszyt" nie bardzo pomagał w muzycznym rozwoju. Kiedyś trzeba było go spłacić a konkretnej gotówki na horyzoncie widać nie było. Po jednym z występów doszli do wniosku, że nie pasują do siebie mentalnie i postanowili się rozejść i oddać do sklepu dzierżawione de facto instrumenty z  jednym wyjątkiem: gitary akustycznej i pary...bongosów. Wydawało się, że koniec Bolana jako spełnionego muzyka jest bliski. I nagle – jak w baśni – stał się cud. W jednym z undergroundowych londyńskich klubów muzycznych spotykają niejakiego Johna Peela, radiowego magnata, prezentera i promotora. Z miejsca zachwyca się muzyką TR będąca wówczas wypadkową twórczości amerykańskiego rock and rolla lat pięćdziesiątych, podanego w  luźnej...akustycznej formie w asyście szalejących bongosów, conga i tamburyna. Wspomniana gitara brzmiała niepokojąco, psychodelicznie wręcz z lekką nutką muzycznego obłędu. Gdy do tego dodamy drżący, chaotyczny z paskudną dykcją głos Bolana, przypominający zawodzenie osoby po kilku głębszych a także pokręcone baśniowe teksty i sceniczny wygląd muzyków ("dziewczęca" uroda i kolorowe hippisowskie ubiory), otrzymamy obraz jakim wówczas zachwycił się wspomniany Peel. Mówiąc wprost – oczarowała go pewna forma antymuzyki, jaką zespół prezentował. Pod koniec 1967 roku, dzięki protekcji operatywnego Johna, dokonali pierwszej profesjonalnej studyjnej sesji. W eter poszły single: debiutancki "Deborah" a za nim "One Inch Rock" oraz "King Of The Rumbling Spires". Z miejsca zyskały na popularności swoją prostotą i opisywaną powyżej formą. Rok później, większą rzeszę odbiorców, podbijają debiutanckim albumem o absolutnie kolosalnym tytule: "My Pepole Were Fair And Had Sky In Their Hair But Now They’re Content To Wear Stars On Their Brows" w wolnym tłumaczeniu znaczącym mniej więcej: "Mój lub był szczery i miał niebo we włosach, ale teraz zadowala się nosząc gwiazdy na brwiach". Cała wykładnia wczesnej muzycznej filozofii Bolana. Osobliwy liryczny klimat, podany w śniętym sosie hippisowskiej ideologii. Komu było mało, mógł w tym samym  roku zaopatrzyć się w osobliwy tomik poezji Marca pod sympatycznym tytułem "The Warlock Of Love". Tam miał tego znacznie znacznie więcej. Sięgały głównie po niego zakochane w baśniowym minstrelu nastolatki, zahipnotyzowane jego infantylną muzyką. Taka była pierwsza płyta zespołu, który miał jeszcze w przyszłości mnóstwo do powiedzenia, chociażby w postaci płyty "Electric Warrior" czy nieśmiertelnego aż po dziś dzień "Children Of The Revolution". Ale to opowieść na inny rozdział...

Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz