sobota, 3 września 2011

Genesis - From Genesis To Revelation (1969)

Niesamowita i pełna zaskakujących wydarzeń kariera zespołu zaczyna się w 1966 roku w publicznym angielskim liceum Charterhouse. Mury tej instytucji, nie raz nie dwa, drżały w posadach od głośnej (dosłownie i w przenośni) rywalizacji dwóch szkolnych zespołów: The Garden Wall i The Anon. Słowne przepychanki, złośliwe uwagi a nawet czyny, wpisały się w krajobraz placówki w sennym Godalming. Jak w takich warunkach miał powstać zespół, który przez lata działalności, zaprzeczał wszelkim prawom muzycznego show-biznesu?

W jedności siła. Taki zamysł zaświtał w głowach młodych muzyków i tuż po rozpoczęciu nowego roku szkolnego, dogadali się, zakopali wojenny topór a najlepsi z nich połączyli siły by kontynuować karierę pod innym szyldem, który...nigdy nie był ich pomysłem. Z The Garden Wall przyszedł wokalista Peter Gabriel, pianista Tony Banks oraz perskusista Chris Stewart natomiast z drugiego obozu: gitarzysta Anhony Phillips i wszechstronny muzyk Mike Rutheford. Tak oto wykrystalizował się pierwszy skład zespołu, który nigdy nie rozwiązał się oficjalnie a do dziś działa na zasadzie wspólnego konceptu komponowania, towarzystwa wzajemnej koncertowej adoracji i Bóg wie czego jeszcze. Zespołu nie ma ale kariera ma się dobrze. Gdzie tu logika? W tym przypadku nie istnieje...

OTWARCIE KSIĘGI RODZAJU

Nazwa grupy jest dziełem ich starszego kolegi, również absolwenta Chaterhouse, Jonathana Kinga, który z powodzeniem pracował wówczas w wytwórni Decca Records. Muzycy dostarczyli mu nagrania demo a on zajął się resztą. Pomógł zorganizować profesjonalne nagrania i wymyślił nazwę Genesis. Niestety, King był tylko współpracownikiem, nie posiadającym większej siły przebicia ani mocnych znajomości, dlatego mógł ograniczyć się tylko do skromnych działań promujących. Trwające rok z lekkim okładem wysiłki wreszcie przyniosły skutek w 1968 roku. Udało się wypromować i nagrać singiel "The Silent Sun", który miał być biletem do dalszej kariery a sama wytwórnia od jego powodzenia, uzależniała dalszą współpracę. Utwór wywołał skromne zainteresowanie ale klapą nie był. Decca Records dała zielone światło na kolejne nagrania i wreszcie, ku uciesze Kinga i Genesis, na początku 1969 roku zapadła decyzja o wydaniu debiutanckiego materiału "From Genesis To Revelation". Albumu, który wtedy miał być kluczem do bram muzycznego raju a okazał się komercyjnym rozczarowaniem i zlepkiem myśli nad zakończeniem kariery, będącej jeszcze w głębokich powijakach.



Muzyczna zawartość nie była Objawieniem, jakie sugerował jej tytuł. Bo oto Genesis zaproponował rock progresywny, inspirowany niesamowitym albumem The Moody Blues "Days Of Future Passed". Spokojne, delikatne brzmienie, podsycone smyczkowymi miniaturami w tle, dopiero co wdrapało się na szczyt muzycznych list. Peter Gabriel jeszcze nie czarował swoim głosem. Nie było więc łatwo zrzucić z piedestału bardziej popularnego wtedy rywala do sławy. Pomimo, że zespół bardzo ciekawie wkomponował w swoją twórczość pogłos twórczości złotej ery brytyjskich boysbandów lat sześćdziesiątych, to i tak spektakularnego sukcesu nie odniósł. Ciągle czegoś brakowało. Może błędem było połączenie tych dwóch manier? Tego nie dowiemy się nigdy. Niemniej takie kompozycje, jak "Fireside Song", "Am I Very Wrong?" (najlepszy na płycie) czy też "The Silent Sun” należy ocenić wysoko. Już wtedy pokazały olbrzymi kunszt i potencjał kompozytorski drzemiący w Genesis. Artyzm, który miał wkrótce nadejść i zapewnić im należne miejsce wśród pomników muzyki.
Zrażona niepowodzeniem wytwórnia Decca Records, wycofała się ze współpracy, zostawiając zespół na lodzie. Z grupą żegnają się perkusista Stewart oraz promotor King, który pod naciskiem swoich pracodawców musiał taką decyzje podjąć. Przez następne dwanaście miesięcy ich głównym zajęciem pozostają studenckie kluby muzyczne oraz nachalne sprawdzanie wytrzymałości drzwi przy okazji wizyt w przybytkach branży wydawniczej. Gorączkowo poszukiwano także perkusisty po opuszczeniu szeregów przez Johna Silvera. Negle los się uśmiechnął. Niejaki Tony Stratton-Smith zauważył w nich potencjał i zapropnował współpracę ze swoją dopiero co utworzoną wytwórnią Charisma Records. Znaleziono też odpowiedniego kandydata w osobie Johna Mayhewa ale i ten po nagraniu albumu "Trespass" osierocił Genesis. I dopiero wtedy nadszedł moment przełomowy w historii grupy. Jak grom z jasnego nieba spada im osoba wszechstronnie wykształconego muzyka z doświadczeniem w formacji Flaming Youth, inteligentnego z obyciem scenicznym, muzycznego erudyty i śpiewającego...perkusisty w jednym. Nazywał się Collins, Phil Collins. Sprowokował kolejny paradoks w przypadku zespołu, który w pewnym momencie nie miał nic ale jakimś cudem przyciągał do siebie muzyków wspaniałych. Pierwszy był Collins a drugim...to już opowieść na kolejny odcinek serialu "Genesis".

Ocena: 7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz